Po wejściu do akademika szybko przebrałam się w strój jeździecki przygotowany na dzisiaj. Był to zestaw składający się z błękitnej koszulki oraz bryczesów w niebieską kratę. Do tego granatowe sztyblety i pasujące sztylpy. Do kasku włożyłam rękawiczki. Po wejściu do stajni nie mogłam nie zauważyć małego zamieszania, jakie rozgrywało się przy pierwszych boksach. Może zamieszanie to zbyt pochopne określenie, jednak nie dało się ukryć, że coś zwracało uwagę kręcących się w okolicy ludzi. Gdy doszłam już do centrum wydarzeń, okazało się, że tak wielkim zainteresowaniem cieszyła się właśnie Dalia. Nowo poznana dziewczyna próbowała się dogadać ze swoją klaczą, co najwidoczniej średnio jej wychodziło.
– Pomóc ci jakoś?
– zaoferowałam się od razu
– Mogę ją przytrzymać, czy coś...
– Nie...
– Klacz kłapnęła zębami, chwaląc się uzębieniem
– A właściwie możesz. Tylko... Uważaj na nią.
Sama najpierw chwyciła jej kantar, po czym oddała łeb podopiecznej w moje ręce. Miałam wrażenie, że jeszcze więcej oczu skierowało się w stronę boksu numer 16. Nie zdziwiło mnie to, patrząc na fakt, że czterokopytna zbytnio się nie uspokoiła, choć z pewnością nie tańczyła po całym boksie.
– Chyba znalazłam bratnią duszę
– prychnęłam, próbując utrzymać ją w ryzach.
– Skończone
– westchnęła Dalia. Założyła swojej bestyjce ogłowie
– Dzięki za pomoc.
– Nie ma sprawy. Jak ktoś cię toleruje, to się z nim trzyma, nie?
– Uśmiechnęłam się promiennie.
Wyszłam z boksu, zostawiając kochanki w spokoju. Teraz czekał na mnie mój własny koń. Spojrzałam na bluzkę. Cudowną, świeżo kupioną i wypraną bluzkę... A przynajmniej taka była jeszcze przed chwilą. Teraz miałam na niej plamę końskiej śliny.
– To są jakieś żarty
– Starłam wszystko na tyle, na ile mogłam. W duchu zmówiłam kilka paciorków, aby nie pozostał jakiś stały ślad. Kupiłam niebieską, nie zieloną, koszulkę z jakiegoś powodu!
Lekko wyprowadzona z równowagi zebrałam graty z siodlarni i podeszłam do czterdziestki. Blue od razu podniósł łeb i zarżał na powitanie.
– Cześć wielkoludzie... Jak miło widzieć, że nie jestem dla ciebie zwyczajnym NPC kręcącym się w okolicy
– Pogłaskałam go po łysinie.
Wałach na szczęście był wręcz przeciwieństwem tego, co przed chwilą zastałam. Spokojnie czekał, aż skończę machać szczotkami, sam nawet się pod nie podkładał. Naprawdę uwielbiał wszelkie pieszczoty, do których zaliczało się też drapanie szczotką.
Dopięłam popręg na niebieskim czapraku (on przynajmniej nie miał plamy, jeszcze!) i zabrałam konia ze sobą na mniejszą halę. Liczyłam, że nikt inny nie wejdzie mi na trening, miałam jednak bolesną świadomość, że to mało możliwe. Jakiś wyjątkowo ranny ptaszek właśnie zsiadał z konia i wyprowadzał go na zewnątrz. Kiwnęłam głową w geście przywitania, nie chcąc wyjść na totalnego gbura. Minęłam parę i zatrzymałam się na kilka metrów za wejściem. Gdy drzwi zostały już zamknięte, odbiłam się od ziemi i władowałam w siodło. Bardzo podobało mi się podłoże i zastanawiałam się, jak będzie wyglądał na nim trening. Rozejrzałam się. Na hali znajdował się już drugi jeździec. Po szybkim rzuceniu oka, dotarło do mnie, że już gdzieś widziałam dzisiaj tego człowieka. Gdy zakręciła i zaczęła jechać przodem w moją stronę, machnęłam do niej ostrożnie, nie chcąc przestraszyć jej wierzchowca. Nie wiedziałam, na ile mogę sobie w jej obecności pozwolić.
– Hej. Dzisiaj bez skoków, nie przeszkadza ci to?
– Podjechała do mnie.
– Nie, właśnie nie chciałam zaczynać pobytu tutaj od nie wiadomo jakich wyczynów. Połowa moja, połowa twoja?
– Tak, dobrze, że się rozumiemy.
Rozjechałyśmy się więc na dwie przeciwne części hali. Zaczęłam od rozgrzania konia w stępie. Zwyczajne patatajanie przed siebie, jakieś wężyki, kółka, potem wolty... Jak zwykle bardzo pilnowałam czasu. Zerknęłam na zegarek
– jeszcze chwila i będzie 10 minut. Ruszyłam kłusem, powtarzając te same ćwiczenia, dodając przejścia między chodami. Zaczęłam w końcu i galopować, by niedługo poczuć, jak koń się rozluźnia. Postanowiłam ten trening poświęcić na jazdę na zgięciu, o którym niedawno przeczytałam. Poprosiłam Blue o duże koło w stępie. Trzymałam go na trochę dłuższej zewnętrznej wodzy i wewnętrznej łydce, nie pozwalając mu wpaść do środka. Gniadosz postanowił w tym momencie się trochę ze mną posprzeczać, nie dałam mu jednak dużo miejsca na cuda. Nie zajęło to długo, kiedy poddał się ćwiczeniu. Gdy wszystko zaczęło układać się jak powinno, zaczęłam bawić się ze zmienianiem wielkości koła. Po tym, jak poczułam, że zdecydowanie za długo kręcę się w jedną stronę, powtórzyłam wszystko w odwrotnym kierunku. Poklepałam konia w nagrodę za dobrą pracę. Zostało jeszcze trochę czasu do wykorzystania. Spędziłam go na kręceniu serpentyn w różnych chodach. Po ostatnich dziesięciu minutach stępu ponownie pochwaliłam konia i zeskoczyłam z grzbietu wałacha. Zobaczyłam zbliżającą się do nas Dalię z jej klaczą.
– I ty mówisz, że masz jeszcze trzy konie do ogarnięcia? Gratuluję zacięcia. Ja już nie czuję się najlepiej
– westchnęłam, dodając swojej wypowiedzi wyrazu.
– Cóż, sama się czasem zastanawiam, co mnie podkusiło... Ale nie mogę narzekać, nie?
– Chyba nie
– zgodziłam się
– To... Do wieczoru filmowego?
– O ile wcześniej mnie nie wykończą
– wskazała na stojącą obok kasztankę.
– Jasne... A są jakieś wytyczne co do ubioru?
– Nie, przyjdź w jakichś codziennych ciuchach.
~~
Codziennych ciuchach. Ha! Dla mnie nie ma granicy między codziennymi i bardziej eleganckim ubiorem. Z tej okazji wcisnęłam się więc w jedną z moich ulubionych vintage kiecek (niebieska w drobną kratę, z białymi guzikami i wstążką). Dorobiłam sobie do tego, średnio umiejętnie, ale jednak, dwa warkocze po bokach głowy i związałam je z tyłu. Wpięłam tam spinkę z dużym białym kwiatem. Poprawiłam na szybko makijaż, który zdążył rozmazać się w ciągu dnia. Do tego buty na płaskim obcasiku i mogę wyjść do ludzi! Wypełzłam ze swojego pokoju, przeleciałam przez obszerny dziedziniec. Z lekką obawą stanęłam przed drzwiami do budynku socjalnego. Zastygłam z ręką nad klamką.
Tam są ludzie. Dużo ludzi. I ja ich nie znam. Przed dalszymi rozkminami ocaliła mnie znana twarz Dalii, która właśnie wyszła ze swojego domku. Stanęła obok mnie, w ręce dzierżąc dwie miski przekąsek.
– Otworzysz mi drzwi? Nie mam ręki.
Czując, że nie mam wielkiego wyboru, rozwarłam wrota piekieł i wczołgałam się z dziewczyną do środka. Przeszłyśmy przez korytarz, a zaraz potem do sali, w której kilka godzin wcześniej rozmyślaliśmy nad repertuarem na dzisiejszy wieczór. Teraz atmosfera była zgoła inna. W półmroku można było zauważyć walające się wszędzie pufy. Na spuszczonym ekranie wyświetlał się ekran. Za projektorem stała jakaś osoba, majstrując coś przy sprzęcie. W różnych miejscach walały się światełka, przez co sala nagrała przytulnego charakteru. Zauważyłam też, że zdecydowana większość ma na sobie jakieś luźne ciuchy, może nawet piżamy. Od razu przybrałam kolor rozkwitłej piwonii i zaczęłam żałować, że się tak wystroiłam.
Co ty sobie myślałaś. Czasem powinnaś przestać być sobą na siłę.
– Siadasz?
– Dalia poklepała miejsce obok siebie.
– Ta.
<Dalia?>
1063 słów
Elementy treningu z Blue