→ Zawody: Aktualnie zawieszone
→ Postać miesiąca: Aktualnie zawieszone

czwartek, 25 czerwca 2020

Od Dalii P. - Towarzyskie zawody w skokach przez przeszkody i ujeżdżeniu, II Edycja

Powoli zaczynało do mnie chyba docierać, na co się zapisałam. Motylki fruwały mi w brzuchu z siłą wystrzelonego konfetti, wzrok utkwiłam w linii horyzontu za oknem, a myśli chaotycznie nachodziły mnie jedna po drugiej. O Cherie nie miałam powodu się martwić, te zawody miały być dla czystej zabawy, atmosfery, nie sprawdzenia umiejętności. Za to ja będę musiała położyć się dziś najwcześniej o dwudziestej drugiej (czyli wcześniej niż zwykle), następnego dnia wstać może trochę po piątej i pracować na najwyższych obrotach do rana. Ta drobna niedogodność nie zmieniała jednak faktu, że nadchodziły jedne z najlepszych dni w roku, pełne radości, wspomnień i ognia, a zawody były pierwszą częścią tego święta. Na szczęście później będę miała kiedy to odespać.
Szybko dokończyłam śniadaniową sałatkę, wrzuciłam naczynia do zmywarki i poszłam na górę do swojego pokoju gdzie puściłam muzykę ze słuchawek i nucąc pod nosem Phoenixa zagłębiłam się w lekturę z ornitologii. Zanim się obejrzałam, minęła dziesiąta - występy w naszej klasie L1 zaczynały się bodajże o 11:30. Zmieniłam tylko spodnie i założyłam sztyblety, na dworze było ciepło i słonecznie. Nawet za bardzo jak dla mnie, zimnokrwistego gada, ale na parkurze lepsze to niż ściana deszczu i ciemność. Kiedy weszłam do stajni od razu powitało mnie głośne rżenie Rebel, jak zwykle doskonale wyczuwającej unoszącą się atmosferę rywalizacji. Skierowałam się jednak najpierw do siodlarni po potrzebny sprzęt. Myjki w stajni okazały się tym razem zajęte; ludzie z zewnątrz wypełnili wszelkie luki i zakamarki w stadninie, aczkolwiek zawsze wolałam konkursy otwarte od wewnętrznych. Człowiek czuł jakiś większy prestiż. Odłożyłam więc rzeczy przy zewnętrznej myjce i wróciłam po Cherie. Pocałowałam ją w pysk i powoli wyprowadziłam z boksu, szepcząc do ucha klaczy uspokajająco. Niestety, na miejscu czekała mnie przykra niespodzianka.
— Przepraszam, ale to ja tutaj stałam. - zwróciłam się do młodego mężczyzny z gniadym wałachem, raczej przyjezdnego niż klubowicza.
— Naprawdę? Nie zauważyłem. - mruknął lekceważąco. Przewróciłam oczami. Nie cierpię takich typów, ale jeszcze bardziej marnowania czasu.
— To może przynajmniej odda mi pan mój sprzęt? Jeśli łaska. - uśmiechnęłam się lekko widząc, jak Rebel kuli uszy w stosunku do obcego. - Mądra dziewczynka. - szepnęłam tak cicho, by tylko ona mogła mnie usłyszeć. Nieznajomy zdziwiony moją uległością ruszył powoli w stronę worków i rzędu.
— Spokojnie... Bez pana, wystarczy Robert. Możesz mówić mi Robi. - trajkotał z nadzieją na zmianę kamiennego wyrazu mojej twarzy. Niektórzy faceci naprawdę mają kobiety za idiotki. Po dłuższej chwili ciszy, stojąc na szczęście z rękami unieruchomionymi pod górą sprzętu, spytał: - Gdzie to zanieść? - Mmm, no gdzie by cię tu przeciągnąć... 
— Na dziedziniec. - odwróciłam głowę tylko raz, by upewnić się, że mężczyzna podąża za nami. Szybko przywiązałam klacz do ogrodzenia, po czym z lakonicznym ,,dziękuję" wzięłam ekwipunek i odłożyłam w odpowiednie miejsce.
— Może pan wracać do swojego. - oznajmiłam, nie spodziewając się raczej odpowiedzi.
— White Chacco, po Wilhelmie. A twoja?
— Po śwince pepie. - mruknęłam, szorując jedną z wczorajszych zaklejek na łopatce. ,,Robi" parsknął śmiechem, ale chyba nie miał już nic więcej do powiedzenia. Wreszcie mogłam w spokoju wyszczotkować wierzchowca. Oporządzanie, mimo dłuższego czyszczenia, poszło mi sprawnie i jeszcze na stosunkowo długo przed rozpoczęciem swojej klasy znalazłam się na rozprężalni większej hali. Do zwykłych treningów zdecydowanie lepszy był zewnętrzny maneż, ale na zawody hala była jak znalazł. Pracownicy kończyli właśnie ustawiać przeszkody, głównie 80, 90. Przestrzeń powoli zapełniała się końmi i jeźdźcami najróżniejszej maści; udałam, że nie zauważyłam machania mężczyzny na gniadym wałachu z charakterystycznymi nausznikami i pogalopowałam dalej na pierwszą przeszkodę. Skupiłam się na perfekcyjnej pozycji i technice, tak, by nie przeszkadzać klaczy w wykonaniu zadania. Pokonała ją z taką łatwością, jakby to był ledwo oderwany od ziemi drąg. Upomniałam się mimo to w myślach, by nie tracić czujności. Pycha zawsze kroczy pierwsza przed upadkiem, przekonałam się o tym nieraz.
W końcu rozległ się dzwonek i wywołanie pierwszego jeźdźca, czyli mojej osoby. Wjechałam na plac energicznym, zebranym kłusem, kontrolując nie za mocne zgięcie w potylicy, jednak Cherie prezentowała się wspaniale, wyczuwając moją pewność siebie i rozluźnienie. Tym razem starałam się nawet nie myśleć o wiwatującym tłumie z boku, kciuku do góry mamy, a parkur zamienić w plac zabaw. Siedem przeszkód, jedna koperta, cztery stacjonaty, jeden okser, jeden triplebarr. Z podświadomości wychynęła Puppet song, jak znalazł. Przeszłam do galopu i nakierowałam konia prosto na pierwszą stacjonatę. Po gładkim skoku, a może raczej locie, skręciłam ostro na kolejną, aby uzyskać jak najlepszy czas. Skupiłam się na szybkości przejazdu, raz tylko musiałam powstrzymać Rebel od zbyt prędkiego najazdu. Na koniec niski triplebarr, i wśród burzy oklasków i gwizdów od przyjaciółek dojechałam do mety, gdzie zwolniłam do kłusa. Nie było czasu się przyglądać ani zastanawiać nad występem, wiedziałam jednak, że był on bezbłędny i chyba dobry czasowo, chociaż na pewno znajdą się lepsi - przynajmniej taką miałam nadzieję. Trochę by to było nie fair, jako domownik zgarniać nagrody... W każdym razie dobrze się bawiłam, i to się liczy. Już na rozprężalni pochwaliłam klacz i przeszłam do rozstępowania. W konkursie ujeżdżenia miałam jechać jako jedna z ostatnich amazonek, więc schowałam Cherie do boksu na odpoczynek pomiędzy konkurencjami i sama wróciłam żwawo na trybuny, by w tym czasie obserwować skoki.
Ogólnie rzecz biorąc poziom okazał się wysoki; niestety, mój Robi okazał się równie wybitnym jeźdźcem i ukończył bez jednej zrzutki. Jedynym wyjątkiem był wjazd nastolatki na kasztanowatym ogierze - fantastycznie zbudowany, spokojny, doświadczony... w przeciwieństwie do właścicielki, szarpiącej za wodze i telepiącej się w siodle jak worek ziemniaków, co najgorsze, trzepiąca batem na prawo i lewo. Dyskwalifikacja po trzech przeszkodach. Najprawdopodobniej hajsiaści rodzice + mała gówniara + świeżo kupiony wierzchowiec za miliony, którego jeszcze nie zdążyli zepsuć. Człowiek już tyle razy widział takie obrazki, ale i tym razem poczułam silne ukłucie sprawiedliwości i mało nie trzepnęłam dziewczyny, gdy naburmuszona sprowadzała wierzchowca.
Ponownie wróciłam do boksu i osiodłałam swojego rumaka, na rozprężalnię weszłam mniej więcej w połowie czworoboku L. Na spokojnie rozgrzałam Rebel, pilnując głównie prawidłowego wygięcia, co nie było wbrew pozorom prostą sprawą. Czworobok był nie tyle większym wyzwaniem, co mniej naturalnym dla nas środowiskiem na dziś. W końcu nadeszła nasza kolej. Wjechałam stępem pośrednim, ukłoniłam się na środku, po czym odjechałam i w narożniku przeszłam do zebranego kłusa. Na dłuższej ścianie go wydłużyłam, korygując lekko wygięcie. Na razie Cherie spisywała się świetnie. Zrobiłyśmy bardzo dobrą woltę, po czym wróciłam na ścianę i skróciłam wykrok. W następnym narożniku zaczął się galop roboczy, na szczęście od razu na dobrą nogę. Potem półwolta, niestety wyszła trochę krzywa, i kontrgalop. Przejście do kłusa, na dłuższej ścianie żucie z ręki. Kolejny element - ustępowanie od łydki, dwa razy, na prawo i lewo. Przy jednym klacz nie zgięła się dostatecznie i nieco zwolniła. Na koniec jeszcze rundka galopu, wyjazd zebranym kłusem na środek, ukłon. Poklepałam przyjaźnie wierzchowca, ustępując miejsca kolejnemu zawodnikowi, chłopakowi na siwym koniu. Ogólnie rzecz biorąc Cherie była dość rozluźniona i grzeczna, i to mnie satysfakcjonowało. Teraz już po rozsiodłaniu puściłam klacz na łąki, na zasłużony odpoczynek. Uśmiechnęłam się, patrząc na Rebel galopującą do swoich towarzyszek. Kilkanaście lat patrzenia, a ten widok ani trochę mi się nie znudził.
~~Trochę czasu później~~
Nie no, spoko, nie miałam zamiaru wygrywać... ale żeby ten palant zajął pierwsze miejsce?! Hej, świecie, to naprawdę nie jest miłe, ani fair. Stałam tuż obok niego, na drugim, najdalej jak to możliwe. A jutro powtórka przy odbieraniu nagród. Ale, takimi nie warto się przejmować. W ujeżdżeniu byłam czwarta, co szczerze mówiąc było dla mnie miłym zaskoczeniem. Kolacja odbyła się w uroczystym nastroju, przy omawianiu planów na kolejny dzień. Padłam na łóżko zmęczona, ale szczęśliwa.

1220 słów
Mon Cherie vel Rebel, zawody

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez My Pastel Life