Ach, ci waleczni, kochani BOJowcy - jeszcze Polska nie zginęła, póki oni żyją! Oczywiście słyszałam podszepty moich dziecinnych diabełków, niepozostawiających suchej nitki na jeźdźcach z typowych rekreacyjnych szkółek, wytykających każdy ich błąd, rozczulających się nad biednym konikiem, ale dorosłam już do tego poziomu, w którym zachowywałam te informacje dla siebie, a na zewnątrz działałam według zasady doceniaj. Na własnej skórze mogłam przekonać się, jak takie zachowanie motywuje człowieka. Poza tym ufałam naszym stacjonarnym trenerom, którzy w razie potrzeby potrafili szybko postawić ludzi do pionu. Tuż po wyczyszczeniu i odłożeniu sprzętu Cherie wzięłam rząd Evening Star, jednak kiedy tylko wyszłam na korytarz zatrzymał mnie głos dziewczyny:
— Nie wiem czy masz czas, ale mogłabyś mnie trochę oprowadzić? - zapytała. - Zanim dowiem się, czy oficjalnie zostałam członkinią Klubu. - zaśmiała się przyjaźnie, a ja krótko jej zawtórowałam, choć trochę z innego powodu.
— Już nią jesteś. O to się nie martw. - nie słyszałam jeszcze o kimś, kto nie zostałby przyjęty. Gorzej było z utrzymaniem się w formacji, bowiem rekreacyjnym jeźdźcom generalnie się to nie opłacało i przeważnie korzystali tylko z pensjonatu. Zanim znajoma zdążyła odpowiedzieć, kontynuowałam: - Teraz niestety jestem umówiona na trening ze Star'em, ale jeżeli jesteś w stanie poczekać z godzinkę, to nic nie stoi na przeszkodzie. - rzekłam, poprawiając uchwyt.
— Och, myślę, że dam radę to wynegocjować z rodzicami...może ci pomogę? - dodała nieśmiało dziewczyna, zdejmując z siodła czaprak, podkładkę i ochraniacze. Uśmiechnęłam się w zamian z wdzięcznością, ruszając na prawo w kierunku boksu. Wałach aktualnie stał do nas tyłem spokojnie przeżuwając siano i nie wykazując najmniejszego zainteresowania gośćmi. Właśnie dlatego praca z młodymi, ciekawymi świata końmi dawała mi więcej radości niż ze ,,starymi wyjadaczami", co nie oznacza, że są gorsze. Zresztą, gdybanie, wszystko zależy od charakteru.
— Możesz też śmiało zapytać kogoś innego, kto się nudzi w oczekiwaniu na nich. Pójdę jeszcze wyprowadzić Cherie. - ruszyłam śmiałym krokiem ku wyjściu.
— O, a ja muszę zająć się Jawą... - usłyszałam mruknięcie za sobą.
Odwiązałam ukochaną klacz i przy okazji dałam jej ulubionego miętowego smaczka za dzisiejszy trening.
— Wiesz, czy wyprowadzić ją na pastwisko, czy do boksu? - spytała z widoczną nadzieją w oczach amazonka po drugiej stronie. Zmarszczyłam lekko czoło; skoro trenerka nie mówiła nic o zostawieniu Jawy osiodłanej...
— Na pastwisko. - odparłam, ciągnąc delikatnie za kantar swojego wierzchowca. Rebel na dobry początek zaparła się kopytami, by po chwili wystrzelić do przodu niczym strzała, prawie kłusując. Pokręciłam głową, karcąc ją lekkim klepnięciem w chrapy. Chociaż był to raczej nieśmieszny żart, wolałabym nie chwalić się z nim na zawodach. Dziewczyna ruszyła za mną, ledwo utrzymując odstęp między podekscytowaną, korzystającą ze słabości prowadzącego Jawą, a uciekającą od niej ciemniejszą kasztanką. Wreszcie otworzyłam bramę pastwiska dla klaczy i odpięłam uwiąz. Klacz od razu poszła galopem, brykając radośnie, jej towarzyszka zaraz za nią; kłapnęły parę razy zębami w swoją stronę, po czym pobiegły każda w swoją stronę. Ja również - z powrotem do stajni.
Kasia ulotniła się gdzieś po drodze, toteż w spokoju wyczyściłam wałacha i osiodłałam, po czym wyprowadziłam na najmniejszą ujeżdżalnię nr. 1, najczęściej okupowaną na prywatne treningi, zwłaszcza w takie piękne dni. Północny wiatr i grzejące słońce były przyjemnym połączeniem. Laskowski zwyczajowo kazał mi rozgrzać Star'a na łukach. W aktywnym stępie i kłusie wyjeżdżałam narożniki, wolty, serpentyny, wężyki, skupiając się na poprawnym wygięciu konia i odpowiednim impulsie. Potem zaczęły się schody, czyli krótka runda ustępowania od łydki, łopatka do wewnątrz i ustawienie do galopu na którym mieliśmy się dzisiaj skupić, a które zdecydowanie mi nie szło. Trener co chwila dokładał swoje uwagi ,,łydka do tyłu" ,,oddaj trochę wewnętrzną" ,,rozluźnij ramiona, on to wyczuwa". Był typem spokojnego, cierpliwego człowieka, bombą atomową, ale z długim czasem tykania. Szczerze mówiąc, krzyki instruktora, dla większości stresujące i blokujące, mnie w odpowiednim natężeniu zachęcały do działania, ale najbardziej liczy się wiedza - a tej Laskowski miał niemało. Całą swoją uwagę poświęcając na cholerną dokładność w ćwiczeniach, dopiero w połowie treningu zauważyłam siedzącą na ławce brunetkę, przyglądającą mi się z ciekawością. Uśmiechnęłam się, ale nie było to dla mnie jakąś nowością.
— Dobra, galop zebrany od tamtego narożnika. - trener kiwnął głową w tamtym kierunku. Odwzajemniłam gest. Z początku wałach trochę wyrwał do przodu, ale już po chwili jego tempo się wyrównało. Zrobiliśmy kilka całkiem przyzwoitych wolt, potem kilka lotnych zmian nogi i próba łopatki do wewnątrz. Chwila odpoczynku i zmiana kierunku na ,,gorszą" stronę, serpentyna i to samo. Choć względnie wyprostowany, wałach wciąż dawał lekko odczuć swój słabszy bok i ćwiczenie oczywiście powtarzaliśmy więcej razy. Następnie pod koniec próbowaliśmy ustawienie do galopu w odpowiadającym mu chodzie, ale...cóż, wszystko jest do wypracowania, a raz byliśmy bliscy dobrego zgięcia. Cieszmy się z małych sukcesów. Poklepałam przyjaźnie wierzchowca, lekko spocona po całym treningu mimo tylko jednego podkoszulka na sobie.
— No, Dalia, robimy postępy. Widać, że oboje się staracie. - tu spojrzał bardziej znacząco na Evening Star, a ja zaśmiałam się krótko. Mężczyzna również się uśmiechnął, dał mi jeszcze kilka wskazówek i pożegnaliśmy się, wychodząc z placu. Wtedy podeszła do mnie Kasia z lśniącymi oczami. Prawie bym o niej zapomniała - szczerze mówiąc, miałam cichą nadzieję, że się jej pozbędę, ale jak mus, to mus; maksymalnie w ciągu pół godziny ją oprowadzę.
— I jak, dostałaś się do klubu?
— Tak, wszystko już załatwione. - rzekła radośnie. - Oddałabym całe złoto tego świata, żeby tak jeździć. - dodała tonem pełnym podziwu dziewczyna, spoglądając z zachwytem na parskającego, gniadego wałacha.
— No, na koniu złotem wiele nie zwojujesz...ale najpierw trzeba go z czegoś utrzymać, prawda? - wycelowałam w najczulszy punkt jeździeckiego memizmu, co przyniosło pożądane skutki.
— Hah, racja... - mruknęła dziewczyna, śmiejąc się.
— No dobrze, rozbiorę tylko Star'a i możemy ruszać na wycieczkę krajoznawczą. - na twarz przywołałam wyćwiczony uśmiech, po czym odwróciłam głowę w stronę wierzhowca, by pomiziać go po szyi z czułością. Dawał z siebie wszystko, to trzeba mu przyznać.
Wkrótce rozsiodłany i wytarty wałach popędził do swoich kolegów na pastwisku. Uwiąz zostawiłabym już przywiązany do ogrodzenia, ale w związku z obecnością Pentagona pewnie znalazłabym go następnego dnia przeżutego gdzieś w trawie, więc rzuciłam go na szybko w stajni.
— No dobrze, proszę za mną. - stanęłyśmy na środku dziedzińca. - To jest gabinet weterynaryjny. Tam plac zabaw, nie tylko najmłodszych. - mrugnęłam do niej. - Tutaj mamy akademik. Mieszkają w nim najbardziej ześwirowani na punkcie koni ludzie, mówię ci. Socjal, tam pewnie twoi rodzice załatwiali dokumenty, a my często urządzamy jakieś fajne spotkania i zdajemy części teoretyczne z egzaminów.
— A ten budynek? - wskazała na lewo.
— A, tam mieszkam.
<Kaśka? Jedziesz z nową weną :D>
1044 słowa
Elementy treningu z Mon Cherie vel Rebel i Evening Star
→ Zawody: Aktualnie zawieszone
→ Postać miesiąca: Aktualnie zawieszone
→ Postać miesiąca: Aktualnie zawieszone
środa, 27 maja 2020
wtorek, 26 maja 2020
Od Dalii P. CD. Sebastiana M.
Dzień był słoneczny i znacznie cieplejszy od pozostałych, choć nie upalny. Cherie parsknęła cicho przy ogrodzeniu, rozglądając się za życiodajną wodą. Nic dziwnego, na dzisiejszym treningu przy zgięciach i galopach dałam jej spory wycisk; trochę pobrykała i posłała stojak na ziemię, ale ćwiczenia szły jej dobrze. Czułam, że zrobiłyśmy jakiś kolejny, malutki kroczek do przodu. Zdejmowałam właśnie spoconemu wierzchowcowi ogłowie, kiedy usłyszałam za sobą znajomy, męski głos:
— To twoje szczęście? - obejrzałam się i stanęłam oko w oko z tamtym chłopakiem, który przyjechał kilka dni temu. Z nazwiska na pewno Morozow, za to imienia niestety nie mogłam sobie przypomnieć. Klacz szybko spróbowała wykorzystać chwilę mojej nieuwagi, zadzierając głowę, jednak od razu stanowczo ściągnęłam żyrafę w dół i wciągnęłam na nią kantar. Nie ze mną te numery.
— Tak, całe pół tony szczęścia. Mon Cherie vel Rebel, po Imequyl. - poklepałam konia, z dumą wypowiadając te słowa.
— Nie znam się za bardzo na końskich rodowodach, ale to brzmi dobrze. - jego kąciki ust lekko się uniosły. Odpięłam ostatnie paski i zdjęłam uprząż. Tym razem nie czekało mnie przynajmniej mycie wędzidła - większość treningów na płasko wolałam przeprowadzać bez niego.
— Często tak jeździsz? - spytał, wskazują wymownie głową na odkładany przeze mnie sprzęt. Nie byłam pewna, jak odebrać to pytanie, nie wyglądał bowiem z pewnością na typowego klasyka wielbiącego patenty, ani na zagorzałego naturalsa, dla którego kawał metalu w pysku to najgorsze, co można koniowi wyrządzić. Zatem mogę mu zaufać.
— Kilka razy w tygodniu. - wstrzymałam się z siodłaniem i stałam obok klaczy, trącającej mnie ze zniecierpliwieniem w ramię. - A ty?
<Sebastian Morozow? Wolałam nie spekulować bez potrzeby>
252 słowa
Elementy treningu z Mon Cherie vel Rebel
— To twoje szczęście? - obejrzałam się i stanęłam oko w oko z tamtym chłopakiem, który przyjechał kilka dni temu. Z nazwiska na pewno Morozow, za to imienia niestety nie mogłam sobie przypomnieć. Klacz szybko spróbowała wykorzystać chwilę mojej nieuwagi, zadzierając głowę, jednak od razu stanowczo ściągnęłam żyrafę w dół i wciągnęłam na nią kantar. Nie ze mną te numery.
— Tak, całe pół tony szczęścia. Mon Cherie vel Rebel, po Imequyl. - poklepałam konia, z dumą wypowiadając te słowa.
— Nie znam się za bardzo na końskich rodowodach, ale to brzmi dobrze. - jego kąciki ust lekko się uniosły. Odpięłam ostatnie paski i zdjęłam uprząż. Tym razem nie czekało mnie przynajmniej mycie wędzidła - większość treningów na płasko wolałam przeprowadzać bez niego.
— Często tak jeździsz? - spytał, wskazują wymownie głową na odkładany przeze mnie sprzęt. Nie byłam pewna, jak odebrać to pytanie, nie wyglądał bowiem z pewnością na typowego klasyka wielbiącego patenty, ani na zagorzałego naturalsa, dla którego kawał metalu w pysku to najgorsze, co można koniowi wyrządzić. Zatem mogę mu zaufać.
— Kilka razy w tygodniu. - wstrzymałam się z siodłaniem i stałam obok klaczy, trącającej mnie ze zniecierpliwieniem w ramię. - A ty?
<Sebastian Morozow? Wolałam nie spekulować bez potrzeby>
252 słowa
Elementy treningu z Mon Cherie vel Rebel
poniedziałek, 25 maja 2020
Wyniki zawodów! - Stajenne, skoki przez przeszkody, I Edycja
Ocenianie były opowiadania wstawione przed godziną 17:00 dnia 25.05. Niestety, z braku czasu nie mogliśmy zorganizować dla was ankiety :(. Zanim przejdziemy do sedna sprawy, czyli rankingu, wypadałoby przedstawić nagrody za poszczególne miejsca.
I miejsce: 800 zł + 5.j.t.
II miejsce: 600 zł +5 j.t.
III miejsce: 350 zł +5 j.t
Pozostałe: +5 j.t.
Skoro to już mamy wyjaśnione... Werble proszę!
I miejsce: Felicja Weronika Kaszuba i Blue
II miejsce: Dalia Piasecka i Mon Cherie vel Rebel
III miejsce: Alexandra Mary Kamińska i Steal The Show
IV miejsce: Maria Pabińczyk i Divine Verse
V miejsce: Bartłomiej Linowski i Lucyfer
VI miejsce: John O'Neill i Kelpie
VII miejsce: Julia Falkin i Płomykówka
VIII miejsce: Alicja Sołdzień i Silver Mistral
IX miejsce: Jarek Svoboda i The Prince of Gondor
X miejsce: Elena Długaszek i Tora
XI miejsce: Igor Kabalski i Pentagon
XII miejsce: Dawid Stańczuk i Red Pearl II
Serdecznie dziękujemy wszystkim za udział i gratulujemy wyniku, niezależnie od zajętego miejsca. Do zobaczenia na następnych zawodach, czyli już niedługo!
~Ekipa SZAPULUTU
Od Alexandry K. - Zawody stajenne w skokach przez przeszkody, I Edycja
Przeddzień zawodów
W całej stajni echem odbijał się stukot kopyt idącego za mną Stanleya. Wprowadziłam go na halę i podprowadziwszy go do schodków, dosiadłam go. Według mojego typowego planu treningowego powinnam wziąć ogiera na lonżę, jednak następnego dnia odbywały się zawody, więc wolałam poćwiczyć trochę jazdę na parkurze. Podłoże hali tłumiło miarowe uderzenia kopyt o ziemię i jedynym słyszalnym dźwiękiem były krople deszczu uderzające o dach budynku. Po dziesięciu minutach stępa dałam Stanleyowi łydkę do kłusa. Ogier zareagował od razu, ruszył dość szybko, jednak wciąż w równym tempie. Jak zwykle był dość żwawy, jednak mi nie udzielała się jego energia. Nie wiem, czy to kwestia deszczowej pogody, czy tego, że w stajni nie spotkałam jeszcze nikogo. Było to dość dziwne, biorąc pod uwagę godzinę. Uznałam jednak, że ktoś tu musi być i po prostu się z tym kimś mijałam. Kiedy Stanley był już wystarczająco rozgrzany przyszła pora na intensywniejszy trening. Po kilku kółkach swobodnego galopu w obie strony nakierowałam go na pierwszą, dość niską przeszkodę. Pokonanie jej nie sprawiło nam żadnego problemu, jednak przejechałam przez nią jeszcze kilka razy. Zsiadłam z konia i założyłam leżące na ziemi drągi, na stojaki tworząc szereg. Ponownie dosiadłam ogiera, tym razem nie tracąc czasu na podejście do schodków, i od razu ruszyłam powolnym galopem. Dbając o równe tempo, najechałam na pierwszą przeszkodę. Wszystko szło dobrze, jednak za drugim członem szeregu Stanley potknął się. Wydawałoby się, że zrzutka jest nieunikniona, jednak jakimś cudem ogierowi udało się oddać czysty skok. Brak konieczności ponownego zsiadania, aby podnieść drąg, bardzo mnie ucieszył, jednak zależało mi na poprawności przejazdu, więc ponownie najechałam na szereg. Tym razem poszło jak z płatka i mogłam zakręcić na kolejną przeszkodę, triplebarre. Stanley trochę się nakręcił, jednak po półparadzie posłusznie zwolnił. Ogier często zbytnio ekscytował się przeszkodami, przez co przyspieszał i ciężko było go przytrzymać. Ostatnio jednak zaczął lepiej reagować na półparadę, z czego bardzo się cieszyłam. Triplebarre był typem przeszkody, który przysparzał nam najwięcej problemów, jednak tym razem skok był wręcz idealny. Pokonałam jeszcze kilka rozmaitych przeszkód, a następnie zaczęłam jechać niewielki parkur. Poszło nam wyjątkowo dobrze.
~~
Dzień zawodów
Obudziłam się dość wcześnie i już o 6 byłam na nogach. W normalnych warunkach wstanie o 9 było dla mnie problemem, jednak podekscytowanie robiło swoje. Pobiegłam obudzić rodziców, a następnie pobiegłam do kuchni zjeść śniadanie. Wypuściwszy Jantara i Nevadę na zewnątrz, usiadłam przy stole i przeglądając Instagrama, zjadłam przygotowaną przeze mnie owsiankę. Udałam się do swojego pokoju. Usiadłam przy toaletce i zaczęłam się malować. Nigdy nie lubiłam tego robić, ale uznałam, że dzisiaj się postaram. W końcu to zawody. I to nie byle jakie. Każdy uczestnik miał być przebrany. Kiedy skończyłam jeszcze raz przejrzałam się w lustrze. Na mojej twarzy pełno było różowego. Kwiaty na czole, cienie do powiek, subtelne ombre na ustach, a nawet konturowanie. Wszystko opierało się na różu. Nie był on jednak drażniący, a przyjemny dla oka, delikatny. Podeszłam do szafy i wzięłam przygotowany wcześniej strój. Tym razem wszystko było zielone - bryczesy, polówka, a nawet zakupione specjalnie na tę okazję sztyblety. Do dużej torby spakowałam resztę stroju, a następnie spojrzałam na zegarek. Było wpół do ósmej. Jak zwykle rozejrzałam się po pokoju i gdy upewniłam się, że mam wszystko, co potrzebne wyszłam z pokoju. Wyszłam na korytarz prawie zderzając się z moim tatą.
– Właśnie miałem zobaczyć, jak ci idą przygotowania, ale z tego, co widzę jesteś już gotowa – uśmiechnął się.
– Jedziemy? – mruknęłam zniecierpliwiona.
– Za chwilę, możesz iść już do samochodu – odpowiedział pospiesznie. – Mama jest na tarasie – dodał.
– Mhmm – mruknęłam i zbiegłam po schodach.
– Mamo, zaraz jedziemy – prychnęłam niezadowolona widząc, że kobieta spokojnie popija kawę.
– I tak miałam już kończyć, wsiadaj do samochodu, za chwilę przyjdę – przewróciłam oczami niezadowolona, ale bez gadania ruszyłam w stronę pojazdu. Usiadłam na tyle i z niecierpliwością zaczęłam stukać paznokciami o ekran telefonu.
– No nareszcie! Ileż można czekać – mruknęłam, kiedy po dziesięciu minutach do samochodu wsiedli moi rodzice.
~~
W stajni byłam koło 8. Podeszłam do boksu Stanleya, który tak jak prosiłam nie wychodził dzisiaj na pastwisko. Nie miałam pojęcia, gdzie byli moi rodzice, pewnie na spacerze. Mieli być jednak pod telefonem. Naszykowałam sprzęt i zabrałam się za czyszczenie ogiera. Kiedy ten lśnił przyszła pora na strój. Wplotłam mu w grzywę i w ogon różowe kwiatuszki i założyłam czaprak, ochraniacze oraz nauszniki w tym samym kolorze. Biedny Stanley stracił całą swoją męskość, jednak wciąż prezentował się znakomicie. Zadzwoniłam po rodziców po czym dokończyłam siodłanie. Na koniec założyłam ogierowi na szyję piękny wieniec. Już o 9.30 wszystko było gotowe. Niby wcześnie, ale Stanley zawsze potrzebuje dużo czasu na rozprężenie. Założyłam kask i rękawiczki i wsiadłam na ogiera. Poprosiłam rodziców, aby na mnie poczekali po czym udałam się w teren, aby tam rozstępować ogiera. Swoją drogą w takim stroju musieliśmy wyglądać dość zabawnie. Po pół godziny wróciłam do stajni, gdzie czekali na mnie mama z tatą. Poprosiłam ich o zaprowadzenie Stanleya na rozprężalnię w czasie gdy ja miałam oglądać parkur.
~~
Na rozprężalni ogier był dość spokojny. Doskonale się słuchał, jednak start lekko mnie stresował. Niedługo przed moim przejazdem założyłam ostatnią część przebrania. Wielki kwiat pozbawiony środka, który miał wylądować na mojej głowie. Wielkie różowe płatki okalające moją twarz były dość ciężkie, jednak dało się to przeżyć. Wyjechałam na parkur i zaczęłam stępować między przeszkodami. Kiedy poprzedni zawodnik skończył przejazd ukłoniłam się przed sędziami i dałam Stanleyowi łydkę do galopu. Ogier posłusznie przyspieszył i w odpowiedzi na moje sygnały skierował się na pierwszą przeszkodę, stacjonatę. Nie była ona dla nas żadnym problemem. Najciaśniejszym możliwym, jednak wciąż szerokim, łukiem najechałam na okser. Po udanym skoku nakierowałam Stanleya na kolejną stacjonatę, która ponownie nie stanowiła dla nas najmniejszego problemu. Po przeszkodzie skręciłam w prawo i zwolniłam trochę ogiera, aby zmieścić się między członami potrójnego szeregu. Udało się bez problemu. Szerokim łukiem najechałam na kolejną przeszkodę, triplebarre. Sprawiała nam ona najwięcej problemów jednak po wczorajszym treningu byłam pozytywnie nastawiona. I słusznie. Stanley dał z siebie wszystko i również tutaj obyło się bez zrzutki. Czekał nas kolejny szereg, tym razem dwuczłonowy. Tym razem źle wyliczyłam foule i ogier ledwo zmieścił się przed drugą przeszkodą. Jednak dał radę. Następny był rów z wodą, potem kolejny okser. Żadna z tych przeszkód nie była dla Stanleya wyzwaniem. Przyszła pora na ostatnią przeszkodę - mur. Ogier znowu się nakręcił, nie reagował na półparady, a o wolcie na zawodach nie było mowy. Obawiałam się, czy obędzie się bez zrzutki, jednak i tym razem nie zawiodłam się na moim wierzchowcu. Udało mi się! A raczej na. Przejazd bez zrzutki, w normie czasu i dodatkowo w klasie P1, w przebraniu. Może nie poszło nam idealnie, ale i tak bardzo się cieszyłam. Nie wiedziałam jak wypadłam w porównaniu z resztą, ale nawet jeśli byłam na niskiej pozycji nie przeszkadzało mi to. Liczyła się dobra zabawa. Miałam tylko nadzieję, że nie skończyły mi się marchewki.
1120 słów
Elementy treningu z Steal the Showe'm, zawody
Od Felicji K. – zawody stajenne w skokach przez przeszkody, I edycja
Zawody stajenne, na które się zapisałam, zbliżały się wielkimi krokami. Moje pierwsze zawody. Gratulujcie naczelnej idiotce stajni, nie umie jeździć, a na zawody się pcha! Przynajmniej, nauczona jednej mądrości w ostatnim ośrodku, nie trenowałam sama, a z instruktorami. O ile można to nazwać trenowaniem, w końcu klasa LL nie była niczym niezwykłym dla mnie, a już tym bardziej dla Blue. Można ty by było porównać bardziej do odgrzewania wczorajszego obiadu. Oczywiście i tak popełniałam błędy, raz skoczyłam ze złej nogi... Po co ja w ogóle się na to porywam, chyba dawno się nie ośmieszyłam.
Poczułam szturchnięcie w bok. Stojący obok mnie wałach niecierpliwił się widocznie. W sumie, nie dziwiłam się mu, stałam jak głupia przed bramą na ujeżdżalnię już kilka minut. Wprowadziłam konia i szybko podeszłam do trenerki. Ta również złapała zawiechę, ale nad notatkami.
– Dzień dobry.
– Dobry, dobry – Spojrzała na mnie lekko rozkojarzona – Mamy teraz jazdę, tak? Wsiadaj na konia i się rozgrzejcie, muszę coś jeszcze sprawdzić.
Kiwnęłam głową i posłusznie wzięłam się za wykonywanie polecenia. Po wielu, wielu okrążeniach wypełnionych woltami, kołami i innymi wężykami, pani Karolina zerknęła na mnie, zamykając zamaszyście zeszyt.
– Cofnij trochę nogę – Usłyszałam prawie od razu.
No tak, jak zwykle nie mogę zrobić niczego należycie.
– Dobrze. Do kłusa i nogi ze strzemion, musisz się rozluźnić.
~ok. dwadzieścia minut męczenia biednych ludzi później~
– Tak, albo podobnie, będzie się prezentować parkur na zawodach. Jak widzisz, nie ma w nim nic nadzwyczajnego, czego nie skakałaś.
Świetnie. A jaka to była kolejność?
Nie do końca sobie wierząc, zabrałam się za pokonywanie przeszkód. Jak się okazało, czasem moja pamięć się do czegoś przydaje. Pokonywałam więc stacjonaty i oksery, starając się wykonać je jak najlepiej. Za każdym razem, kiedy od nowa pokonywałam trasę, czułam rosnącą we mnie frustrację. Przeszkody były niskie, nieskomplikowane, a na miejscu konia czułabym się jak na rozgrzewce w przedszkolu. Dlaczego więc wciąż zdarzało mi się potrącić poprzeczkę? No i te koszmarne pochylanie się za bardzo, które towarzyszyło mi przy części skoków... Zdecydowanie, nie byłam z siebie zadowolona. A to miał być ostatni trening przed zawodami.
– Do stępa. Na dzisiaj chyba wam wystarczy, nie chcemy przemęczyć konia.
– Oczywiście.
Zwolniłam konia, po czym pogłaskałam go po szyi. Nie wydawał się przemęczony, ale nie mogę go użytkować aż padnie tylko dlatego, że ja mam jakieś problemy. Ciągle.
Instruktorka wzięła swoje rzeczy i ruszyła do bramy. Zanim uciekła gdzieś wśród budynków, rzuciła:
– Dasz radę.
– Dziękuję. Do widzenia – Uniosłam rękę w geście pożegnania – Oby miała pani rację...
~czwarta nad ranem~
Otworzyłam oczy, całkowicie rozbudzona. Wzięłam do ręki telefon, a gdy tylko uświadomiłam sobie, jak wcześnie jest, jęknęłam cicho. Dlaczego zawsze muszę wstawać tak wcześnie? Wyłączyłam budzik i usiadłam na łóżku. Kiedy już wszelki ślad po śnie odpłyną z porannymi promieniami, zaczęłam się ogarniać. Trzeba jakoś spożytkować ten czas. Ponieważ spodziewałam się, że przejazdy ludzi z klasy LL będą na początku, chciałam być gotowa już na jedenastą. Ubrałam się w czarno-niebieski strój treningowy. Na paluszkach przeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie czekoladowe musli z mlekiem. Najedzona, świadoma, że pewnie jeszcze każdy w promieniu pięciu kilometrów śpi (i dobrze, nie wstawajcie tak wcześnie, to niezdrowe podobno!), wróciłam do pokoju. Stajnia pewnie była wciąż zamknięta, a konia nie chciałam ruszać przed jego pierwszym posiłkiem. Niewiele więc zostało mi do roboty, co mnie denerwowało jak nigdy. Ułożyłam się ze słuchawkami na łóżku, starając się jakoś odprężyć. Cała zdenerwowana nie mogę wsiąść na konia, prawda?
Wciąż z muzyką w uszach, odrobinę przed ósmą, ruszyłam do siodlarni, gdzie leżał cały mój sprzęt. Wzięłam się za „polerowanie" siodła i ogłowia, sprawdziłam też, czy świeżo uprany czaprak nie ubrudził się przez noc. Na szczęście nic się takiego nie stało. Jak można było się domyśleć, cały proces czyszczenia zajął mi wieczność, więc kiedy wchodziłam do boksu Blue, ten już dano był po śniadaniu, gotowy do pracy.
– Hej piękny, jak tam nastroje? – Przeciągnęłam dłonią po jego pysku – Trzeba ogarnąć konika, tak? No...
Jak zwykle grzeczny, wałach pozwolił wykonać przy sobie wszystkie zabiegi. Chwilę zastanawiałam się, co zrobić z jego grzywą i ogonem. Stwierdziłam, że postawienie na warkoczyki to dobra myśl. Jedna rzecz z moją umiejętnością plecenia warkoczy – nie umiem ich robić sobie, ale innymi już całkiem, całkiem mi wychodzi. Ponieważ, końskie włosie słynie ze swych nadzwyczajnych możliwości zlepiania się i kołtunienia w przeciągu kilku godzin, jak nie krócej, dłużej zajęło mi rozczesywanie tego wszystkiego, jak sam proces bawienia się we fryzjerkę. Wynik końcowy jednak całkowicie mnie satysfakcjonował, zostało się tylko modlić się, aby nie przyszło mu do głowy zepsuć tego wszystkiego.
Wciąż miałam jakiś zapas czasu, ale wolałam nie robić niczego „na szybko", poleciałam więc do swojego pokoju i zgarnęłam elementy stroju, które miałam dzisiaj przywdziać. Z początku zastanawiałam się, czy nie wyjdę na głupią, ale widząc ludzi w najróżniejszych, dziwnych i zabawnych, ubiorach przestałam się o to martwić. Przebrałam się częściowo w pokoju, zakładając białe bryczesy, białą koszulkę bez rękawów oraz czarne sztyblety z takimiż sztylpami. Omijając innych ludzi, szykujących się na swoje przejazdy, wleciałam do siodlarni, a potem do boksu Blue. Szybko sprawdziłam stan jego fryzury. Na szczęście, nie szalał zbytnio, gdy mnie nie było, chociaż kilka warkoczyków z grzywy dziwnie się wyciągnęło. Poprawi się. Wyprowadziłam go z boksu i przywiązałam na zewnątrz – nie chciałam nikomu przeszkadzać. Już po kilku minutach Blue stał w białym czapraku, czarnym skokowo-crossowym siodle i pasującym ogłowiu. Do wykończonej grzywy doczepiłam elementy naszego stroju. Cały czas mają oko na podopiecznego, założyłam swoje dodatki.
– To co pysiek, lecimy? – chwyciłam wodze i ruszyłam w kierunku ujeżdżalni numer 2.
– Boże Narodzenie już było, aniołku – Wśród ludzi kręcących się w okolicy napotkałam Mirabelę, która obdarzyła mnie słabym uśmiechem.
– Nie wróciłam na czas do nieba – prychnęłam jakby rozbawiona własnym „żartem".
Wygładziłam ręką swoje białe tutu i ponownie sprawdziłam, czy aureolka przy kasku i skrzydła wciąż są na miejscu.
– Czy on nie wygląda za bardzo jak choinka? Chyba przesadziłam piórkami...
– Wygląda dobrze.
Odetchnęłam z ulgą. Porozmawiałyśmy jeszcze trochę, aż ulotniłam się, wjeżdżając na rozprężalnię. Kiedy, razem z dwiema innymi dziewczynami, budziłam swojego konia do życia, jacyś ludzie, pewnie stajenni, ustawiali dopiero drągi. Po oddaniu kilku skoków zostaliśmy wszyscy zaproszeni do obejrzenia toru. Jaka ta trasa prosta. Przecież to będzie bułka z masłem dla mnie i Blue. Ha! Kim jestem? Jestem zwycięzcą!
Powtarzając jak mantrę kolejność przeszkód, wróciłam na rozprężalnię i ponownie dosiadłam swojego rączego rumaka. Obok mnie przemknęła para, startująca jako pierwsza. Wyglądała jak spod igły w eleganckim, gęsto wyszywanym wzorami stroju. Ponieważ miałam jechać tuż za nią, zrezygnowałam z dalszej rozgrzewki. Kręcąc kółka na rozprężalni, przyglądałam się przejazdowi. Nagle cała pewność siebie ze mnie uleciała. Dziewczyna i jej koń wydawali się jednością, skakali, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Zaczęłam kręcić koła, skupiając uwagę na koniu. Miałam ochotę powiedzieć – Nope, idę stąd – i uciec najdalej jak się da. Jak mam wygrać z czymś takim? Pewnie popełnię jakiś błąd, koń się potknie i oboje zginiemy na oczach tej wielkiej publiczności.
– Felicja, teraz twoja kolej – usłyszałam obok siebie głos jednej z trenerek. Chyba znowu się zamyśliłam.
– Oczywiście, tak...
Wzięłam głęboki oddech i stanęłam na starcie. Cóż, zobaczymy, jak to będzie.
1162 słów
Elementy treningu z Blue, zawody
Poczułam szturchnięcie w bok. Stojący obok mnie wałach niecierpliwił się widocznie. W sumie, nie dziwiłam się mu, stałam jak głupia przed bramą na ujeżdżalnię już kilka minut. Wprowadziłam konia i szybko podeszłam do trenerki. Ta również złapała zawiechę, ale nad notatkami.
– Dzień dobry.
– Dobry, dobry – Spojrzała na mnie lekko rozkojarzona – Mamy teraz jazdę, tak? Wsiadaj na konia i się rozgrzejcie, muszę coś jeszcze sprawdzić.
Kiwnęłam głową i posłusznie wzięłam się za wykonywanie polecenia. Po wielu, wielu okrążeniach wypełnionych woltami, kołami i innymi wężykami, pani Karolina zerknęła na mnie, zamykając zamaszyście zeszyt.
– Cofnij trochę nogę – Usłyszałam prawie od razu.
No tak, jak zwykle nie mogę zrobić niczego należycie.
– Dobrze. Do kłusa i nogi ze strzemion, musisz się rozluźnić.
~ok. dwadzieścia minut męczenia biednych ludzi później~
– Tak, albo podobnie, będzie się prezentować parkur na zawodach. Jak widzisz, nie ma w nim nic nadzwyczajnego, czego nie skakałaś.
Świetnie. A jaka to była kolejność?
Nie do końca sobie wierząc, zabrałam się za pokonywanie przeszkód. Jak się okazało, czasem moja pamięć się do czegoś przydaje. Pokonywałam więc stacjonaty i oksery, starając się wykonać je jak najlepiej. Za każdym razem, kiedy od nowa pokonywałam trasę, czułam rosnącą we mnie frustrację. Przeszkody były niskie, nieskomplikowane, a na miejscu konia czułabym się jak na rozgrzewce w przedszkolu. Dlaczego więc wciąż zdarzało mi się potrącić poprzeczkę? No i te koszmarne pochylanie się za bardzo, które towarzyszyło mi przy części skoków... Zdecydowanie, nie byłam z siebie zadowolona. A to miał być ostatni trening przed zawodami.
– Do stępa. Na dzisiaj chyba wam wystarczy, nie chcemy przemęczyć konia.
– Oczywiście.
Zwolniłam konia, po czym pogłaskałam go po szyi. Nie wydawał się przemęczony, ale nie mogę go użytkować aż padnie tylko dlatego, że ja mam jakieś problemy. Ciągle.
Instruktorka wzięła swoje rzeczy i ruszyła do bramy. Zanim uciekła gdzieś wśród budynków, rzuciła:
– Dasz radę.
– Dziękuję. Do widzenia – Uniosłam rękę w geście pożegnania – Oby miała pani rację...
~czwarta nad ranem~
Otworzyłam oczy, całkowicie rozbudzona. Wzięłam do ręki telefon, a gdy tylko uświadomiłam sobie, jak wcześnie jest, jęknęłam cicho. Dlaczego zawsze muszę wstawać tak wcześnie? Wyłączyłam budzik i usiadłam na łóżku. Kiedy już wszelki ślad po śnie odpłyną z porannymi promieniami, zaczęłam się ogarniać. Trzeba jakoś spożytkować ten czas. Ponieważ spodziewałam się, że przejazdy ludzi z klasy LL będą na początku, chciałam być gotowa już na jedenastą. Ubrałam się w czarno-niebieski strój treningowy. Na paluszkach przeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie czekoladowe musli z mlekiem. Najedzona, świadoma, że pewnie jeszcze każdy w promieniu pięciu kilometrów śpi (i dobrze, nie wstawajcie tak wcześnie, to niezdrowe podobno!), wróciłam do pokoju. Stajnia pewnie była wciąż zamknięta, a konia nie chciałam ruszać przed jego pierwszym posiłkiem. Niewiele więc zostało mi do roboty, co mnie denerwowało jak nigdy. Ułożyłam się ze słuchawkami na łóżku, starając się jakoś odprężyć. Cała zdenerwowana nie mogę wsiąść na konia, prawda?
Wciąż z muzyką w uszach, odrobinę przed ósmą, ruszyłam do siodlarni, gdzie leżał cały mój sprzęt. Wzięłam się za „polerowanie" siodła i ogłowia, sprawdziłam też, czy świeżo uprany czaprak nie ubrudził się przez noc. Na szczęście nic się takiego nie stało. Jak można było się domyśleć, cały proces czyszczenia zajął mi wieczność, więc kiedy wchodziłam do boksu Blue, ten już dano był po śniadaniu, gotowy do pracy.
– Hej piękny, jak tam nastroje? – Przeciągnęłam dłonią po jego pysku – Trzeba ogarnąć konika, tak? No...
Jak zwykle grzeczny, wałach pozwolił wykonać przy sobie wszystkie zabiegi. Chwilę zastanawiałam się, co zrobić z jego grzywą i ogonem. Stwierdziłam, że postawienie na warkoczyki to dobra myśl. Jedna rzecz z moją umiejętnością plecenia warkoczy – nie umiem ich robić sobie, ale innymi już całkiem, całkiem mi wychodzi. Ponieważ, końskie włosie słynie ze swych nadzwyczajnych możliwości zlepiania się i kołtunienia w przeciągu kilku godzin, jak nie krócej, dłużej zajęło mi rozczesywanie tego wszystkiego, jak sam proces bawienia się we fryzjerkę. Wynik końcowy jednak całkowicie mnie satysfakcjonował, zostało się tylko modlić się, aby nie przyszło mu do głowy zepsuć tego wszystkiego.
Wciąż miałam jakiś zapas czasu, ale wolałam nie robić niczego „na szybko", poleciałam więc do swojego pokoju i zgarnęłam elementy stroju, które miałam dzisiaj przywdziać. Z początku zastanawiałam się, czy nie wyjdę na głupią, ale widząc ludzi w najróżniejszych, dziwnych i zabawnych, ubiorach przestałam się o to martwić. Przebrałam się częściowo w pokoju, zakładając białe bryczesy, białą koszulkę bez rękawów oraz czarne sztyblety z takimiż sztylpami. Omijając innych ludzi, szykujących się na swoje przejazdy, wleciałam do siodlarni, a potem do boksu Blue. Szybko sprawdziłam stan jego fryzury. Na szczęście, nie szalał zbytnio, gdy mnie nie było, chociaż kilka warkoczyków z grzywy dziwnie się wyciągnęło. Poprawi się. Wyprowadziłam go z boksu i przywiązałam na zewnątrz – nie chciałam nikomu przeszkadzać. Już po kilku minutach Blue stał w białym czapraku, czarnym skokowo-crossowym siodle i pasującym ogłowiu. Do wykończonej grzywy doczepiłam elementy naszego stroju. Cały czas mają oko na podopiecznego, założyłam swoje dodatki.
– To co pysiek, lecimy? – chwyciłam wodze i ruszyłam w kierunku ujeżdżalni numer 2.
– Boże Narodzenie już było, aniołku – Wśród ludzi kręcących się w okolicy napotkałam Mirabelę, która obdarzyła mnie słabym uśmiechem.
– Nie wróciłam na czas do nieba – prychnęłam jakby rozbawiona własnym „żartem".
Wygładziłam ręką swoje białe tutu i ponownie sprawdziłam, czy aureolka przy kasku i skrzydła wciąż są na miejscu.
– Czy on nie wygląda za bardzo jak choinka? Chyba przesadziłam piórkami...
– Wygląda dobrze.
Odetchnęłam z ulgą. Porozmawiałyśmy jeszcze trochę, aż ulotniłam się, wjeżdżając na rozprężalnię. Kiedy, razem z dwiema innymi dziewczynami, budziłam swojego konia do życia, jacyś ludzie, pewnie stajenni, ustawiali dopiero drągi. Po oddaniu kilku skoków zostaliśmy wszyscy zaproszeni do obejrzenia toru. Jaka ta trasa prosta. Przecież to będzie bułka z masłem dla mnie i Blue. Ha! Kim jestem? Jestem zwycięzcą!
Powtarzając jak mantrę kolejność przeszkód, wróciłam na rozprężalnię i ponownie dosiadłam swojego rączego rumaka. Obok mnie przemknęła para, startująca jako pierwsza. Wyglądała jak spod igły w eleganckim, gęsto wyszywanym wzorami stroju. Ponieważ miałam jechać tuż za nią, zrezygnowałam z dalszej rozgrzewki. Kręcąc kółka na rozprężalni, przyglądałam się przejazdowi. Nagle cała pewność siebie ze mnie uleciała. Dziewczyna i jej koń wydawali się jednością, skakali, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Zaczęłam kręcić koła, skupiając uwagę na koniu. Miałam ochotę powiedzieć – Nope, idę stąd – i uciec najdalej jak się da. Jak mam wygrać z czymś takim? Pewnie popełnię jakiś błąd, koń się potknie i oboje zginiemy na oczach tej wielkiej publiczności.
– Felicja, teraz twoja kolej – usłyszałam obok siebie głos jednej z trenerek. Chyba znowu się zamyśliłam.
– Oczywiście, tak...
Wzięłam głęboki oddech i stanęłam na starcie. Cóż, zobaczymy, jak to będzie.
1162 słów
Elementy treningu z Blue, zawody
sobota, 23 maja 2020
Od Dalii P. - Zawody stajenne w skokach przez przeszkody, I Edycja
— Przerobiłaś materiał na dziś? - mruknęła mama pomiędzy jednym kęsem spaghetti a drugim.
— Taaa-ak. - prychnęłam z irytacją w odpowiedzi, wycierając plamkę sosu na obrusie. - Mamo, za kogo ty mnie masz? Za wiecznie nieogarniętą nastkę ze świrem na punkcie koników, zer i jedynek? - w odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się znad talerza, a moja siostra spojrzała na mnie w sposób znaczący, iż podziela ten pogląd.
— Nie znam bardziej porządnej nastolatki niż ty, Dalio. - poczułam przyjemne łaskotanie pochlebstwa w środku. - Pewnie przez tego całego koronaświrusa macie teraz przynajmniej więcej czasu na naukę... - westchnęła cicho, spoglądając na zegarek. Odruchowo rzuciłam okiem na zegar ścienny. Wskazywał za dziesięć trzecia, słońce po chwili blasku znów schowało się za gęstymi chmurami, spowijając pomieszczenie w szarościach.
— W normalnym sezonie też się ze wszystkim wyrabiałam. - wzruszyłam ramionami, nabierając na widelec kolejną porcję makaronu.
— Sypiając z książką pod poduszką? Gdzie tam, pewnie całym stosem książek. - Marika również parsknęła śmiechem. W szóstej klasie ilość materiału nie powala. Ach, to niewdzięczne młode pokolenie, nieznające jeszcze, co to znaczy harówa w liceum...
— No dobra, może mam więcej czasu. Ale i tak wolałabym startować z Cherie. - miałyśmy zacząć starty w wyższych klasach, lecz jak to mawiają, historia się powtarza i głupota ludzka gra w niej główną rolę.
— Tak...zdecydowanie przydałyby nam się zawody.
~Jakiś czas później~
— O, tutaj podpisz, kochanie... świetnie. Cherie też już pewnie się stęskniła za adrenalinką, co? - zagadnęła znajoma sekretarka, miła i uczynna kobieta, mimo że nie przepadałam za jej ciągłymi zdrobnieniami. Cóż, nie mogłam się powstrzymać od szerokiego uśmiechu z ekscytacji podczas wypełniania niezbędnych druków.
— O to mogę się założyć. - odparłam, zbierając plik dokumentów i podsuwając je szybkim ruchem babce. - To wszystko?
— Tak, tak... Dzień dobry, pani Piasecka.
— Zaiste, dzień dobry. - obejrzałam się przez ramię, ku swemu zaskoczeniu dostrzegając mamę w pełnym jeździeckim rynsztunku, śmiałym, sprężystym krokiem zmierzająca ku nam.
— No, co taka zdziwiona? - mruknęła zaczepnie, poprawiając brązowe, rozpuszczone loki, po czym poprosiła o zapisy na zawody. Na półce w jej pokoju stało sporo nieco przykurzonych, ale wciąż lśniących pucharów w towarzystwie najróżniejszych medali, większość starszej daty, bowiem w ostatnich latach rodzicielka ograniczyła starty, mimo że ilość i intensywność jej treningów pozostały praktycznie niezmienione. Wydawało się, że po prostu dopadło ją zmęczenie zawodowe i chęć rozwijania na spokojnie swoich umiejętności, może odepchnął współczesny model sportowej rywalizacji. Nie drążyłam jakoś szczególnie tej kwestii, sama miałam w życiu taki okres.
— To nie za niska poprzeczka dla pani? - spytała z nieskrywaną ciekawością sekretarka, równocześnie jedna z przyjaciółek matki, unosząc brew.
— Nigdy nie zaszkodzi się zabawić. - odrzekła pewnym głosem kobieta.
— Na kim startujesz?
— Biorę Vendigo. - ponownie musiałam otworzyć szeroko oczy ze zdziwienia.
— A gdzie się podział Altair? - wtrąciłam, mając na myśli prywatnego ogiera mamy. Chociaż ostatnio sporo czasu poświęcała Venomowi, to głównie na swoim majestatycznym karusie startowała w skokach i trenowała przez te wszystkie lata.
— Altair ma teraz stanówkę. A poza tym wciąż leczy naciągnięty mięsień. - odparła, śmigając długopisem po kartce. Wzruszyłam lekko ramionami. - Ale nie bój się, i tak nie będę ci robić konkurencji. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
— Ach, ulżyło mi. - odparowałam ironicznie, po czym kręcąc batem w jednej ręce wyszłam z budynku i skierowałam się do stajni. Czas przekuć myśli w czyny.
Szybko oporządziłam i osiodłałam klacz, po czym wyprowadziłam ją na plac nr 3 - na największej ujeżdżalni odbywał się właśnie trening z Zuzanną, na który udała się Julka ze swoją Płomykówką. Przywiązałam na chwilę klacz by móc rozstawić przeszkody do parkuru na poziomie N - nie ma co później liczyć na szczęśliwy traf w postaci przechodzącego obok chętnego człowieka. Rozgrzewka poszła w miarę gładko, aczkolwiek dopiero od momentu, w którym udało mi się rozluźnić usztywnione barki, zapewne pozostałość po wczorajszym programowaniu do nocy. Wreszcie po kilku pojedynczych skokach nadszedł czas na pokonanie całości programu. Wjechałam kłusem z drugiego końca placu, wyobrażając sobie stukot kopyt i prychanie reszty koni za mną, kwiaty, tłum ludzi za barierkami...nie, wait...kilkoro zdesperowanych gapiów dwa metry od siebie. Tak lepiej. Wolałabym się nie rozczarować. Pod nosem zaczęłam nucić Pump it, zagalopowałam i najechałam na pierwszą przeszkodę, stacjonatę. Po około minucie było już po wszystkim, i już wiedziałam, na czym trzeba będzie się skupić - przed rowem klacz o mały włos mi nie wyłamała, i oczywiście strąciła poprzeczkę. Miała też trochę problemów na pijanym okserze i przy najeździe na jedną ze stacjonat, ale to rzeczy do wypracowania - o dziwo, triplebar nie nastręczył jej dużych trudności. Skoczyłyśmy cały parkur jeszcze kilka razy zanim przeszłyśmy do rozprężania. Na tym poziomie ćwiczyłyśmy już od dłuższego czasu by wyćwiczyć technikę, jak to miałam w zwyczaju, do mistrzostwa, toteż Rebel tym bardziej przeszkody z P1 nie powinny zaskoczyć.
~Dzień zawodów, godzina 5:51~
Przeciągnęłam się rozkosznie w łóżku, obiegając pokój zaspanym wzrokiem. Pomieszczenie wypełnione już było po brzegi białym, słonecznym blaskiem, z dołu słychać było ujadanie Axela. Przetarłam oczy, podczas gdy mój umysł składał powoli puzzle rzeczywistości, a na końcu położył jeden znaczący kawałek...Cholera, zaspałam?! Zerwałam się nagle z łóżka, po czym zgarnęłam z szafki czarny zegarek.
— Ufff... Dalia, ty panikaro. - skarciłam siebie z westchnieniem, równocześnie wzruszając ramionami i odkładając gadżet na miejsce. Wskazywał ledwie za dziesięć szóstą. Obróciłam się powoli i rzuciłam łóżku tęskne spojrzenie. Przez dłuższą chwilę trwała wewnętrzna walka dwóch szatanów, czyli lenistwa i pracoholika. Triumf odniósł ten drugi; ostatecznie jeżeli organizm mówi mi, że mam działać o tej godzinie, to nie mam innego wyboru, jak działać. Taką zasadę wpoiła mi matka, z zastrzeżeniem, że powinniśmy również starać się pomagać mu przesuwać granice. Niespiesznie wzięłam ciepły prysznic, ogarnęłam włosy w kucyk, przebrałam się w dość luźne jeansy i sweter, a wszystko uwieńczyłam nowymi kolczykami - srebrnymi motylami o błękitno-granatowym połysku. Rzuciłam okiem na powieszony na klamce szafy strój - jaskrawy, czarno-niebiesko-pomarańczowy, z motylimi skrzydłami. Jakim cudem dałam się w to wciągnąć? Następnym razem lepiej nie zabierać na zakupy Julki i Kaśki. Nawet w brzuchu czułam znajome motyle. Jako że do siódmej zostało jeszcze trochę czasu, poćwiczyłam płynne przejścia w śpiewaniu i poczytałam jeden z ostatnio kupionych kryminałów. Wreszcie uznałam, że wystarczająco się ponudziłam i zeszłam do salonu. Ku memu najwyższemu zaskoczeniu, przy stole nad talerzem owsianki siedziała już moja siostra, a w kuchni krzątała się mama. W telewizji leciała jakaś bajka.
— Możesz sobie zrobić owsiankę, wszystko jest wyłożone. Ja już wychodzę. - pokiwałam głową, uśmiechając się lekko. - Marika, nie zapomnij zabrać telefonu i wody! - wykrzyknęła jeszcze przy wyjściu.
— A tobie co się stało? - rzuciłam w stronę nastolatki, mrugając kilka razy. Zerwanie jej z łóżka o tej godzinie to wyczyn niemal równie heroiczny, co posprzątanie stajni Augiasza.
— Driady raczej pojawiają się o poranku, nie? - burknęła siostra, równocześnie delektując się poświęconą jej uwagą. Wolała wybrać się z Lily na cały dzień do lasu niż, jak to ujęła, marnować czas na jakieś zabawy przy herbatce. No tak, nie lubi herbaty. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do blatu.
Zrobiłam sobie na szybko gofry z dżemem i owocami, po chwili wahania dodałam czekoladową polewę i usiadłam do śniadania. Tymczasem Marika poszła na górę i po pewnym czasie wróciła w stroju jeździeckim, z dużym, bordowym plecakiem, odsalutowała mi i wyszła. Po zmyciu naczyń nakarmiłam zwierzaki, po czym udałam się do swojego pokoju. Była już prawie ósma. Zdążę przerobić matmę...? Bez szans. Mój mózg prowadził teraz zawiłe kalkulacje. Ostatecznie stwierdziłam, że przynajmniej wylonżuję Horyzonta - na popołudnie zostanie mi jeszcze tylko Star, jak zostanie trochę czasu (czyt. bez szans), to pobawię się z Lemon. Walijczyk jak zwykle chodził jak w zegarku, kiedy tylko dostał wystarczająco dużo zachęty. Na koniec przećwiczyłam z nim jeszcze ukłony, a przy okazji pozbyłam się prawie połowy torby smaczków przez tego kochanego lizusa.
Po odłożeniu sprzętu skierowałam się w okolice największej ujeżdżalni, gdzie trwały już intensywne przygotowania. Ktoś polerował budkę sędziowską, ustawiano krzesła dla nielicznej widowni, odgradzano część na rozprężalnię, przyjmowano pierwszych zawodników, jednak z bliska mimo ciągłego ruchu atmosfera wydawała się bardzo luźna, prawie że kameralna.
— O mój boże! - zgięłam się w pół ze śmiechu, kiedy na plac wszedł Arek...w stroju wielkiego, szarego królika.
— Ani słowa. - wysyczał w moją stronę, ale nie udało mu się ukryć lekkiego uśmiechu. Kiedy jeszcze zbierałam swoją szczękę z ziemi, złapała mnie sekretarka i poprosiła o rozłożenie poczęstunku. Zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty.
Słońce przygrzewało coraz mocniej, zapowiadał się piękny, słoneczny, wiosenny dzień, idealny na zawody...jeżeli nie spojrzało się na lewo, na grupę ciemnych, groźnych cumulusów. Miejmy nadzieję, że będzie to tylko przejściowa ulewa. Dopiero w połowie krzątania się przy pomocy zorientowałam się, że nie mam rękawiczek, ani nawet czegokolwiek na twarzy, rozkładając płyn antybakteryjny...To się nazywa ironia losu. Cała impreza była zdecydowanie wewnętrzna, zgłosiło się ledwo ponad 20 uczestników, wszyscy będący członkami klubu, większość startująca w pośredniej klasie P1. Mój parkur zaczynał się dopiero o dwunastej, toteż mam sporo czasu na ogarnięcie się - przed dziesiątą, kiedy już zawodnicy LL rozgrzewali swoje wierzchowce, ,,lokalni" sędziowie zbierali papiery, a pracownicy układali ostatnie drągi na przeszkodach, poszłam w swoją stronę. Po drodze do stajni wpadłam jeszcze do domu i zmieniłam adidasy na porządne sztyblety - zmiażdżony palec to naprawdę nie jest przyjemna sprawa, nie mówiąc o całej stopie. Cherie słysząc moje kroki podniosła wysoko głowę, przebierając nogami w boksie, bezbłędnie wyczuwając mój bojowy nastrój.
— Moja piękna kruszynka...Moja najpiękniejsza, tak? No, ale i najskoczniejsza, prawda? Głupie pytanie... Tylko bądź grzeczna, a obiecuję ci, że dostaniemy ten puchar, i to pełen smaczków! - powtarzałam czule klaczy wiercącej się na stanowisku myjki, starannie wyczesując jej sierść, czyszcząc kopyta, przemywając wrażliwsze miejsca, rozczesując ogon oraz grzywę i nakładając na nie nabłyszczacz. Już pod koniec polerowania konia zjawiła się Julka, której Płomykówka stała już pewnie wypucowana, jak zwykle przed czasem. Razem zaplotłyśmy jej koreczki, w międzyczasie obgadując nowych zawodników. Na szczęście Rebel nie była typem wiecznego brudasa, ale miała jeden dziwny fetysz - rozwalanie koreczków. Tak, dobrze słyszycie. Uwielbiała czochrać świeżo ułożone fryzury. Raczej nie z tego względu, iż jej przeszkadzały - podczas treningu nie robiło jej to żadnej różnicy, sprawdzałam ten scenariusz z tysiąc razy. Tylko w stajni. Poprosiłam zatem pierwszego chłopaka, który się nawinął, żeby ją przytrzymał, podczas gdy ja pobiegłam do domu przebrać się w konkursowy strój jeździecki i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.
Kiedy wróciłam do stanowiska myjki ze sportową torbą na ramieniu i skrzydłami w jednej ręce, młody stajenny próbował odzyskać swoją czapkę, którą klacz miętoliła z rozkoszą. Po kilku próbach oddałam oślinioną własność, a chłopak odszedł z nietęgą miną.
— Oj, Cherie, ty mały diabełku. - uśmiechnęłam się lekko, dając jej smaczka z kieszeni. Na zegarku było już wpół do dwunastej, zatem najwyższy czas na wyjazd. Osiodłałam prędko wierzchowca; świeżo wypastowana powierzchnia rzędu lśniła w promieniach słońca. Zrobiło się chłodniej, mimo że złota kula wciąż stała niewzruszenie na nieboskłonie, za to burzowe chmury szczęśliwie ominęły to miejsce. Na rozprężalni znajdowało się już sporo koni, luzak wpuszczał kolejne. Wszyscy uczestnicy poprzedniego konkursu zmierzali już w stronę stajni. Cherie zaczęła się denerwować i strzyc uszami, wyraźnie ciągnąc mnie do przodu. Ledwo ją utrzymałam podczas wsiadania. Zaczęłam powoli stępować, za wszelką cenę starając się uspokoić napaloną klacz.
— No już, Cherie, spokojnie, maleńka... Robiłyśmy to już przecież tyle razy. - w końcu poczułam, jak koń pode mną zaczyna stopniowo odpuszczać, ale i z moich mięśni schodziło napięcie. Tak, człowiek przechodził przez to tyle razy...lecz wciąż musi to robić na nowo. Podczas jazdy starałam się równocześnie uniknąć zderzenia z innymi i obejrzeć dokładnie parkur. Tu trzeba będzie zrobić ostry zakręt, tam wydłużyć foulę, tu skrócić; wolałabym przejść cały tor na piechotę, ale nie było już na to czasu. W końcu to tylko zabawa, nie? Zaczęłam pracować z wierzchowcem w galopie, kiedy wywołano pierwszego zawodnika, Bartka na jego Lucyferze, z pszczelimi antenkami na kasku, w żółto-czarnej bluzie. Poradził sobie całkiem nieźle, tylko jedna zrzutka, dobry czas, ale i styl. Potem jakaś dziewczyna na siwej klaczy w, delikatnie mówiąc, groteskowym stroju jajka, kiwającym się za każdym skokiem, o dziwo tak samo, tyle że z gorszym czasem. Igor na swoim bojowym wałachu jako królik (z prawdziwymi wąsami!), dwie zrzutki, aczkolwiek cały przejazd wyglądał bardzo dobrze. Oceny miały być kombinacją powyższych czynników, toteż łatwo nie będzie. Pierwsi zawodnicy zawsze budzą najwięcej emocji, później przelatują już przed oczami jak liście z drzew. Sama z pomocą mamy wcisnęłam na koszulkę krótką sukienkę i założyłam motyle skrzydła; może czułabym się głupio, gdyby nie fakt, że wszyscy wokół mnie wyglądali, jakby urwali się z jakiejś pieprzonej wielkanocnej kreskówki.
— A teraz, moi drodzy państwo, Dalia Piasecka na swojej ognistej Mon Cherie vel Rebel! - wykrzyknął Kacper jako spiker, popisując się swoim akcentem.
— No, mała... Nasza kolej. - szepnęłam do klaczy, kierując ją ku wyjściu z rozprężalni. Wkroczyłam na parkur stępem, po chwili zakłusowałam, odtwarzając w głowie obraz przejazdu poprzedników. Czułam napięcie w mięśniach pode mną, ale było ono raczej pozytywne, motywujące. Zmrużyłam lekko oczy od słońca, kierując się na pierwszą przeszkodę. Paski od stroju odrobinę mnie uwierały. Zaczęłam nucić sobie pod nosem piosenkę, pozwalając mojemu umysłowi skierować uwagę tylko na jedną jedyną rzecz: parkur.
Turn it up
Somebody save your soul 'cause you've Been sinning in this city, I know
Pokonałyśmy stacjonatę praktycznie bez wysiłku, jedziemy na kolejną.
Too many troubles, all these lovers got you losing control You're like a drug to me, a luxury, my sugar and gold I want the good life, every good night, you're a hard one to hold
I ta, nieco wyższa, nie stanowiła dla nas wyzwania.
'Cause you don't even know I can make your hands clap Said I can make your hands clap
Następnie...huh, tak, okser. Zrobiłyśmy odrobinę za ciasny najazd, ale klacz ładnie wybiła się przed przeszkodą i pokonała ją bez zrzutki.
Somebody save your soul 'cause you've Been sinning in this city, I know Too many troubles, all these lovers got you losing control
Kolejna stacjonata, również poszła gładko. Ochoczo ruszyłam na następną, doublebarr.
You're like a drug to me, a luxury, my sugar and gold I want your sex and your affection When they're holding you close
Nakierowałam Cherie prosto na przeszkodę, o ułamek sekundy za wcześnie się wybiła, ale jak zwykle uratował ją wysoki lot.
Ha, ha, ha
Cause you don't even know I can make your hands clap Said I can make your hands clap
Stacjonata, sekunda frajdy i po sprawie.
Every night when the stars come out Am I the only living soul around? Need to believe you could hold me down
Ostry zakręt na szeroki okser, klacz straciła trochę prędkości, ale lepsze to niż krzywy najazd. Czysty skok. Już ponad połowa parkuru za nami.
— Tak trzymać. - szepnęłam do ucha konia, spinając go łydkami.
Cause I'm in need of something good right now We could be screaming 'til the sun comes out And when we wake, we'd be the only sound
Teraz mur, dosyć niski w stosunku do innych przeszkód, ale wymagający pewności. Poszło.
Get on my knees and say a prayer, James Brown That I can make your hands clap
Kolejna stacjonata, kolejny ostry zakręt. W miarę dobrze, trochę krzywy najazd.
That I can make your hands clap Turn it up That I can make your hands clap
Nadszedł czas na improwizowany rów. Klacz, tak jak się spodziewałam, zawahała się przed przeszkodą. Trzymałam ją jednak w ryzach, gnając prosto i szykując się do skoku. Nadszedł decydujący moment, i... jest. Zrobiłyśmy to. Żadnej zrzutki.
My flesh is searching for your worst And best, don't ever deny
Nawróciłam. Moja przedwczesna radość nieco przygasła, kiedy klacz strąciła poprzeczkę na następnej, wysokiej stacjonacie. Natychmiast włączyłam w myślach tryb ,,nie przejmuj się, nic się nie stało", żeby nie zwariować i starałam się skupić na końcówce przejazdu.
I'm like a stranger, gimme danger All your wrong and your right Secrets on Broadway to the freeway You're a keeper of crimes Fear no conviction, grapes of wrath Can only sweeten your wine But you don't even know I can make your hands clap
Ostatni okser, i zwolniłam galop, potem przeszłam do kłusa. Świat dookoła, do tej pory rozmazany i gdzieś jakby w drugim wymiarze, powrócił. Przez oklaski widowni przebijał się głos spikera, Julka i Milena wiwatowały mi z rozprężalni. Pomachałam ludziom, kłaniając się lekko, coraz bardziej poszerzając swój uśmiech, na przemian klepiąc i głaszcząc z entuzjazmem klacz, czując rozpierającą mnie jak zawsze w środku dumę. Niestety, Cherie postanowiła sama się wynagrodzić... Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, chwyciła w zęby doniczkę z jakimś krzakiem i zaczęła nią potrząsać. Cała widownia w śmiech, a ja próbowałam jakkolwiek zmusić ją do puszczenia rośliny. W końcu Rebel odgryzła pokaźny kawałek krzaka, porzucając resztę. Podczas gdy ja ją beształam, klacz z zadowoleniem przeżuwała kąsek, parskając.
— Hej, motylku, chciałeś nektar? Trzeba było wziąć hortensje! - odezwał się jakiś kobiecy głos z tłumu, niby znajomy, ale w tym harmidrze nie potrafiłam go rozpoznać. Westchnęłam cicho, głaszcząc wciąż mojego małego chochlika przy schodzeniu z placu. To był dobry przejazd.
2757 słów
Elementy treningu z Horyzontem + Mon Cherie, zawody
— Taaa-ak. - prychnęłam z irytacją w odpowiedzi, wycierając plamkę sosu na obrusie. - Mamo, za kogo ty mnie masz? Za wiecznie nieogarniętą nastkę ze świrem na punkcie koników, zer i jedynek? - w odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się znad talerza, a moja siostra spojrzała na mnie w sposób znaczący, iż podziela ten pogląd.
— Nie znam bardziej porządnej nastolatki niż ty, Dalio. - poczułam przyjemne łaskotanie pochlebstwa w środku. - Pewnie przez tego całego koronaświrusa macie teraz przynajmniej więcej czasu na naukę... - westchnęła cicho, spoglądając na zegarek. Odruchowo rzuciłam okiem na zegar ścienny. Wskazywał za dziesięć trzecia, słońce po chwili blasku znów schowało się za gęstymi chmurami, spowijając pomieszczenie w szarościach.
— W normalnym sezonie też się ze wszystkim wyrabiałam. - wzruszyłam ramionami, nabierając na widelec kolejną porcję makaronu.
— Sypiając z książką pod poduszką? Gdzie tam, pewnie całym stosem książek. - Marika również parsknęła śmiechem. W szóstej klasie ilość materiału nie powala. Ach, to niewdzięczne młode pokolenie, nieznające jeszcze, co to znaczy harówa w liceum...
— No dobra, może mam więcej czasu. Ale i tak wolałabym startować z Cherie. - miałyśmy zacząć starty w wyższych klasach, lecz jak to mawiają, historia się powtarza i głupota ludzka gra w niej główną rolę.
— Tak...zdecydowanie przydałyby nam się zawody.
~Jakiś czas później~
— O, tutaj podpisz, kochanie... świetnie. Cherie też już pewnie się stęskniła za adrenalinką, co? - zagadnęła znajoma sekretarka, miła i uczynna kobieta, mimo że nie przepadałam za jej ciągłymi zdrobnieniami. Cóż, nie mogłam się powstrzymać od szerokiego uśmiechu z ekscytacji podczas wypełniania niezbędnych druków.
— O to mogę się założyć. - odparłam, zbierając plik dokumentów i podsuwając je szybkim ruchem babce. - To wszystko?
— Tak, tak... Dzień dobry, pani Piasecka.
— Zaiste, dzień dobry. - obejrzałam się przez ramię, ku swemu zaskoczeniu dostrzegając mamę w pełnym jeździeckim rynsztunku, śmiałym, sprężystym krokiem zmierzająca ku nam.
— No, co taka zdziwiona? - mruknęła zaczepnie, poprawiając brązowe, rozpuszczone loki, po czym poprosiła o zapisy na zawody. Na półce w jej pokoju stało sporo nieco przykurzonych, ale wciąż lśniących pucharów w towarzystwie najróżniejszych medali, większość starszej daty, bowiem w ostatnich latach rodzicielka ograniczyła starty, mimo że ilość i intensywność jej treningów pozostały praktycznie niezmienione. Wydawało się, że po prostu dopadło ją zmęczenie zawodowe i chęć rozwijania na spokojnie swoich umiejętności, może odepchnął współczesny model sportowej rywalizacji. Nie drążyłam jakoś szczególnie tej kwestii, sama miałam w życiu taki okres.
— To nie za niska poprzeczka dla pani? - spytała z nieskrywaną ciekawością sekretarka, równocześnie jedna z przyjaciółek matki, unosząc brew.
— Nigdy nie zaszkodzi się zabawić. - odrzekła pewnym głosem kobieta.
— Na kim startujesz?
— Biorę Vendigo. - ponownie musiałam otworzyć szeroko oczy ze zdziwienia.
— A gdzie się podział Altair? - wtrąciłam, mając na myśli prywatnego ogiera mamy. Chociaż ostatnio sporo czasu poświęcała Venomowi, to głównie na swoim majestatycznym karusie startowała w skokach i trenowała przez te wszystkie lata.
— Altair ma teraz stanówkę. A poza tym wciąż leczy naciągnięty mięsień. - odparła, śmigając długopisem po kartce. Wzruszyłam lekko ramionami. - Ale nie bój się, i tak nie będę ci robić konkurencji. - mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
— Ach, ulżyło mi. - odparowałam ironicznie, po czym kręcąc batem w jednej ręce wyszłam z budynku i skierowałam się do stajni. Czas przekuć myśli w czyny.
Szybko oporządziłam i osiodłałam klacz, po czym wyprowadziłam ją na plac nr 3 - na największej ujeżdżalni odbywał się właśnie trening z Zuzanną, na który udała się Julka ze swoją Płomykówką. Przywiązałam na chwilę klacz by móc rozstawić przeszkody do parkuru na poziomie N - nie ma co później liczyć na szczęśliwy traf w postaci przechodzącego obok chętnego człowieka. Rozgrzewka poszła w miarę gładko, aczkolwiek dopiero od momentu, w którym udało mi się rozluźnić usztywnione barki, zapewne pozostałość po wczorajszym programowaniu do nocy. Wreszcie po kilku pojedynczych skokach nadszedł czas na pokonanie całości programu. Wjechałam kłusem z drugiego końca placu, wyobrażając sobie stukot kopyt i prychanie reszty koni za mną, kwiaty, tłum ludzi za barierkami...nie, wait...kilkoro zdesperowanych gapiów dwa metry od siebie. Tak lepiej. Wolałabym się nie rozczarować. Pod nosem zaczęłam nucić Pump it, zagalopowałam i najechałam na pierwszą przeszkodę, stacjonatę. Po około minucie było już po wszystkim, i już wiedziałam, na czym trzeba będzie się skupić - przed rowem klacz o mały włos mi nie wyłamała, i oczywiście strąciła poprzeczkę. Miała też trochę problemów na pijanym okserze i przy najeździe na jedną ze stacjonat, ale to rzeczy do wypracowania - o dziwo, triplebar nie nastręczył jej dużych trudności. Skoczyłyśmy cały parkur jeszcze kilka razy zanim przeszłyśmy do rozprężania. Na tym poziomie ćwiczyłyśmy już od dłuższego czasu by wyćwiczyć technikę, jak to miałam w zwyczaju, do mistrzostwa, toteż Rebel tym bardziej przeszkody z P1 nie powinny zaskoczyć.
~Dzień zawodów, godzina 5:51~
Przeciągnęłam się rozkosznie w łóżku, obiegając pokój zaspanym wzrokiem. Pomieszczenie wypełnione już było po brzegi białym, słonecznym blaskiem, z dołu słychać było ujadanie Axela. Przetarłam oczy, podczas gdy mój umysł składał powoli puzzle rzeczywistości, a na końcu położył jeden znaczący kawałek...Cholera, zaspałam?! Zerwałam się nagle z łóżka, po czym zgarnęłam z szafki czarny zegarek.
— Ufff... Dalia, ty panikaro. - skarciłam siebie z westchnieniem, równocześnie wzruszając ramionami i odkładając gadżet na miejsce. Wskazywał ledwie za dziesięć szóstą. Obróciłam się powoli i rzuciłam łóżku tęskne spojrzenie. Przez dłuższą chwilę trwała wewnętrzna walka dwóch szatanów, czyli lenistwa i pracoholika. Triumf odniósł ten drugi; ostatecznie jeżeli organizm mówi mi, że mam działać o tej godzinie, to nie mam innego wyboru, jak działać. Taką zasadę wpoiła mi matka, z zastrzeżeniem, że powinniśmy również starać się pomagać mu przesuwać granice. Niespiesznie wzięłam ciepły prysznic, ogarnęłam włosy w kucyk, przebrałam się w dość luźne jeansy i sweter, a wszystko uwieńczyłam nowymi kolczykami - srebrnymi motylami o błękitno-granatowym połysku. Rzuciłam okiem na powieszony na klamce szafy strój - jaskrawy, czarno-niebiesko-pomarańczowy, z motylimi skrzydłami. Jakim cudem dałam się w to wciągnąć? Następnym razem lepiej nie zabierać na zakupy Julki i Kaśki. Nawet w brzuchu czułam znajome motyle. Jako że do siódmej zostało jeszcze trochę czasu, poćwiczyłam płynne przejścia w śpiewaniu i poczytałam jeden z ostatnio kupionych kryminałów. Wreszcie uznałam, że wystarczająco się ponudziłam i zeszłam do salonu. Ku memu najwyższemu zaskoczeniu, przy stole nad talerzem owsianki siedziała już moja siostra, a w kuchni krzątała się mama. W telewizji leciała jakaś bajka.
— Możesz sobie zrobić owsiankę, wszystko jest wyłożone. Ja już wychodzę. - pokiwałam głową, uśmiechając się lekko. - Marika, nie zapomnij zabrać telefonu i wody! - wykrzyknęła jeszcze przy wyjściu.
— A tobie co się stało? - rzuciłam w stronę nastolatki, mrugając kilka razy. Zerwanie jej z łóżka o tej godzinie to wyczyn niemal równie heroiczny, co posprzątanie stajni Augiasza.
— Driady raczej pojawiają się o poranku, nie? - burknęła siostra, równocześnie delektując się poświęconą jej uwagą. Wolała wybrać się z Lily na cały dzień do lasu niż, jak to ujęła, marnować czas na jakieś zabawy przy herbatce. No tak, nie lubi herbaty. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do blatu.
Zrobiłam sobie na szybko gofry z dżemem i owocami, po chwili wahania dodałam czekoladową polewę i usiadłam do śniadania. Tymczasem Marika poszła na górę i po pewnym czasie wróciła w stroju jeździeckim, z dużym, bordowym plecakiem, odsalutowała mi i wyszła. Po zmyciu naczyń nakarmiłam zwierzaki, po czym udałam się do swojego pokoju. Była już prawie ósma. Zdążę przerobić matmę...? Bez szans. Mój mózg prowadził teraz zawiłe kalkulacje. Ostatecznie stwierdziłam, że przynajmniej wylonżuję Horyzonta - na popołudnie zostanie mi jeszcze tylko Star, jak zostanie trochę czasu (czyt. bez szans), to pobawię się z Lemon. Walijczyk jak zwykle chodził jak w zegarku, kiedy tylko dostał wystarczająco dużo zachęty. Na koniec przećwiczyłam z nim jeszcze ukłony, a przy okazji pozbyłam się prawie połowy torby smaczków przez tego kochanego lizusa.
Po odłożeniu sprzętu skierowałam się w okolice największej ujeżdżalni, gdzie trwały już intensywne przygotowania. Ktoś polerował budkę sędziowską, ustawiano krzesła dla nielicznej widowni, odgradzano część na rozprężalnię, przyjmowano pierwszych zawodników, jednak z bliska mimo ciągłego ruchu atmosfera wydawała się bardzo luźna, prawie że kameralna.
— O mój boże! - zgięłam się w pół ze śmiechu, kiedy na plac wszedł Arek...w stroju wielkiego, szarego królika.
— Ani słowa. - wysyczał w moją stronę, ale nie udało mu się ukryć lekkiego uśmiechu. Kiedy jeszcze zbierałam swoją szczękę z ziemi, złapała mnie sekretarka i poprosiła o rozłożenie poczęstunku. Zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty.
Słońce przygrzewało coraz mocniej, zapowiadał się piękny, słoneczny, wiosenny dzień, idealny na zawody...jeżeli nie spojrzało się na lewo, na grupę ciemnych, groźnych cumulusów. Miejmy nadzieję, że będzie to tylko przejściowa ulewa. Dopiero w połowie krzątania się przy pomocy zorientowałam się, że nie mam rękawiczek, ani nawet czegokolwiek na twarzy, rozkładając płyn antybakteryjny...To się nazywa ironia losu. Cała impreza była zdecydowanie wewnętrzna, zgłosiło się ledwo ponad 20 uczestników, wszyscy będący członkami klubu, większość startująca w pośredniej klasie P1. Mój parkur zaczynał się dopiero o dwunastej, toteż mam sporo czasu na ogarnięcie się - przed dziesiątą, kiedy już zawodnicy LL rozgrzewali swoje wierzchowce, ,,lokalni" sędziowie zbierali papiery, a pracownicy układali ostatnie drągi na przeszkodach, poszłam w swoją stronę. Po drodze do stajni wpadłam jeszcze do domu i zmieniłam adidasy na porządne sztyblety - zmiażdżony palec to naprawdę nie jest przyjemna sprawa, nie mówiąc o całej stopie. Cherie słysząc moje kroki podniosła wysoko głowę, przebierając nogami w boksie, bezbłędnie wyczuwając mój bojowy nastrój.
— Moja piękna kruszynka...Moja najpiękniejsza, tak? No, ale i najskoczniejsza, prawda? Głupie pytanie... Tylko bądź grzeczna, a obiecuję ci, że dostaniemy ten puchar, i to pełen smaczków! - powtarzałam czule klaczy wiercącej się na stanowisku myjki, starannie wyczesując jej sierść, czyszcząc kopyta, przemywając wrażliwsze miejsca, rozczesując ogon oraz grzywę i nakładając na nie nabłyszczacz. Już pod koniec polerowania konia zjawiła się Julka, której Płomykówka stała już pewnie wypucowana, jak zwykle przed czasem. Razem zaplotłyśmy jej koreczki, w międzyczasie obgadując nowych zawodników. Na szczęście Rebel nie była typem wiecznego brudasa, ale miała jeden dziwny fetysz - rozwalanie koreczków. Tak, dobrze słyszycie. Uwielbiała czochrać świeżo ułożone fryzury. Raczej nie z tego względu, iż jej przeszkadzały - podczas treningu nie robiło jej to żadnej różnicy, sprawdzałam ten scenariusz z tysiąc razy. Tylko w stajni. Poprosiłam zatem pierwszego chłopaka, który się nawinął, żeby ją przytrzymał, podczas gdy ja pobiegłam do domu przebrać się w konkursowy strój jeździecki i zabrać najpotrzebniejsze rzeczy.
Kiedy wróciłam do stanowiska myjki ze sportową torbą na ramieniu i skrzydłami w jednej ręce, młody stajenny próbował odzyskać swoją czapkę, którą klacz miętoliła z rozkoszą. Po kilku próbach oddałam oślinioną własność, a chłopak odszedł z nietęgą miną.
— Oj, Cherie, ty mały diabełku. - uśmiechnęłam się lekko, dając jej smaczka z kieszeni. Na zegarku było już wpół do dwunastej, zatem najwyższy czas na wyjazd. Osiodłałam prędko wierzchowca; świeżo wypastowana powierzchnia rzędu lśniła w promieniach słońca. Zrobiło się chłodniej, mimo że złota kula wciąż stała niewzruszenie na nieboskłonie, za to burzowe chmury szczęśliwie ominęły to miejsce. Na rozprężalni znajdowało się już sporo koni, luzak wpuszczał kolejne. Wszyscy uczestnicy poprzedniego konkursu zmierzali już w stronę stajni. Cherie zaczęła się denerwować i strzyc uszami, wyraźnie ciągnąc mnie do przodu. Ledwo ją utrzymałam podczas wsiadania. Zaczęłam powoli stępować, za wszelką cenę starając się uspokoić napaloną klacz.
— No już, Cherie, spokojnie, maleńka... Robiłyśmy to już przecież tyle razy. - w końcu poczułam, jak koń pode mną zaczyna stopniowo odpuszczać, ale i z moich mięśni schodziło napięcie. Tak, człowiek przechodził przez to tyle razy...lecz wciąż musi to robić na nowo. Podczas jazdy starałam się równocześnie uniknąć zderzenia z innymi i obejrzeć dokładnie parkur. Tu trzeba będzie zrobić ostry zakręt, tam wydłużyć foulę, tu skrócić; wolałabym przejść cały tor na piechotę, ale nie było już na to czasu. W końcu to tylko zabawa, nie? Zaczęłam pracować z wierzchowcem w galopie, kiedy wywołano pierwszego zawodnika, Bartka na jego Lucyferze, z pszczelimi antenkami na kasku, w żółto-czarnej bluzie. Poradził sobie całkiem nieźle, tylko jedna zrzutka, dobry czas, ale i styl. Potem jakaś dziewczyna na siwej klaczy w, delikatnie mówiąc, groteskowym stroju jajka, kiwającym się za każdym skokiem, o dziwo tak samo, tyle że z gorszym czasem. Igor na swoim bojowym wałachu jako królik (z prawdziwymi wąsami!), dwie zrzutki, aczkolwiek cały przejazd wyglądał bardzo dobrze. Oceny miały być kombinacją powyższych czynników, toteż łatwo nie będzie. Pierwsi zawodnicy zawsze budzą najwięcej emocji, później przelatują już przed oczami jak liście z drzew. Sama z pomocą mamy wcisnęłam na koszulkę krótką sukienkę i założyłam motyle skrzydła; może czułabym się głupio, gdyby nie fakt, że wszyscy wokół mnie wyglądali, jakby urwali się z jakiejś pieprzonej wielkanocnej kreskówki.
— A teraz, moi drodzy państwo, Dalia Piasecka na swojej ognistej Mon Cherie vel Rebel! - wykrzyknął Kacper jako spiker, popisując się swoim akcentem.
— No, mała... Nasza kolej. - szepnęłam do klaczy, kierując ją ku wyjściu z rozprężalni. Wkroczyłam na parkur stępem, po chwili zakłusowałam, odtwarzając w głowie obraz przejazdu poprzedników. Czułam napięcie w mięśniach pode mną, ale było ono raczej pozytywne, motywujące. Zmrużyłam lekko oczy od słońca, kierując się na pierwszą przeszkodę. Paski od stroju odrobinę mnie uwierały. Zaczęłam nucić sobie pod nosem piosenkę, pozwalając mojemu umysłowi skierować uwagę tylko na jedną jedyną rzecz: parkur.
Turn it up
Somebody save your soul 'cause you've Been sinning in this city, I know
Pokonałyśmy stacjonatę praktycznie bez wysiłku, jedziemy na kolejną.
Too many troubles, all these lovers got you losing control You're like a drug to me, a luxury, my sugar and gold I want the good life, every good night, you're a hard one to hold
I ta, nieco wyższa, nie stanowiła dla nas wyzwania.
'Cause you don't even know I can make your hands clap Said I can make your hands clap
Następnie...huh, tak, okser. Zrobiłyśmy odrobinę za ciasny najazd, ale klacz ładnie wybiła się przed przeszkodą i pokonała ją bez zrzutki.
Somebody save your soul 'cause you've Been sinning in this city, I know Too many troubles, all these lovers got you losing control
Kolejna stacjonata, również poszła gładko. Ochoczo ruszyłam na następną, doublebarr.
You're like a drug to me, a luxury, my sugar and gold I want your sex and your affection When they're holding you close
Nakierowałam Cherie prosto na przeszkodę, o ułamek sekundy za wcześnie się wybiła, ale jak zwykle uratował ją wysoki lot.
Ha, ha, ha
Cause you don't even know I can make your hands clap Said I can make your hands clap
Stacjonata, sekunda frajdy i po sprawie.
Every night when the stars come out Am I the only living soul around? Need to believe you could hold me down
Ostry zakręt na szeroki okser, klacz straciła trochę prędkości, ale lepsze to niż krzywy najazd. Czysty skok. Już ponad połowa parkuru za nami.
— Tak trzymać. - szepnęłam do ucha konia, spinając go łydkami.
Cause I'm in need of something good right now We could be screaming 'til the sun comes out And when we wake, we'd be the only sound
Teraz mur, dosyć niski w stosunku do innych przeszkód, ale wymagający pewności. Poszło.
Get on my knees and say a prayer, James Brown That I can make your hands clap
Kolejna stacjonata, kolejny ostry zakręt. W miarę dobrze, trochę krzywy najazd.
That I can make your hands clap Turn it up That I can make your hands clap
Nadszedł czas na improwizowany rów. Klacz, tak jak się spodziewałam, zawahała się przed przeszkodą. Trzymałam ją jednak w ryzach, gnając prosto i szykując się do skoku. Nadszedł decydujący moment, i... jest. Zrobiłyśmy to. Żadnej zrzutki.
My flesh is searching for your worst And best, don't ever deny
Nawróciłam. Moja przedwczesna radość nieco przygasła, kiedy klacz strąciła poprzeczkę na następnej, wysokiej stacjonacie. Natychmiast włączyłam w myślach tryb ,,nie przejmuj się, nic się nie stało", żeby nie zwariować i starałam się skupić na końcówce przejazdu.
I'm like a stranger, gimme danger All your wrong and your right Secrets on Broadway to the freeway You're a keeper of crimes Fear no conviction, grapes of wrath Can only sweeten your wine But you don't even know I can make your hands clap
Ostatni okser, i zwolniłam galop, potem przeszłam do kłusa. Świat dookoła, do tej pory rozmazany i gdzieś jakby w drugim wymiarze, powrócił. Przez oklaski widowni przebijał się głos spikera, Julka i Milena wiwatowały mi z rozprężalni. Pomachałam ludziom, kłaniając się lekko, coraz bardziej poszerzając swój uśmiech, na przemian klepiąc i głaszcząc z entuzjazmem klacz, czując rozpierającą mnie jak zawsze w środku dumę. Niestety, Cherie postanowiła sama się wynagrodzić... Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, chwyciła w zęby doniczkę z jakimś krzakiem i zaczęła nią potrząsać. Cała widownia w śmiech, a ja próbowałam jakkolwiek zmusić ją do puszczenia rośliny. W końcu Rebel odgryzła pokaźny kawałek krzaka, porzucając resztę. Podczas gdy ja ją beształam, klacz z zadowoleniem przeżuwała kąsek, parskając.
— Hej, motylku, chciałeś nektar? Trzeba było wziąć hortensje! - odezwał się jakiś kobiecy głos z tłumu, niby znajomy, ale w tym harmidrze nie potrafiłam go rozpoznać. Westchnęłam cicho, głaszcząc wciąż mojego małego chochlika przy schodzeniu z placu. To był dobry przejazd.
2757 słów
Elementy treningu z Horyzontem + Mon Cherie, zawody
piątek, 22 maja 2020
Od Mirabeli S. (Felicja K.)
Niemrawo wyglądające zza
zmarniałych kłosów pierwsze promienie bijące wiązkami od złocistej
tarczy, nikle oświetlały okolicę naszpikowaną ciszą i pokrytą mleczną
płachtą mgły.
Słońce ledwo wychylało się zza horyzontu, sygnalizując za pomocą owego błogiego poranka, że czeka nas kolejny jeden z wielu istotnych albo niemalże zbędnych, zlewających się z tłem dni wlewających w nasze serca dodatkowe poczucie obojętności. Kolejna szansa, karmienie tłumu bezsensowną nadzieją, iż zawsze można zacząć od nowa i porzucić całą swoją dotychczasową historię jako jednostki budowaną przez lata wraz z reputacją. Przed chwilą jeszcze w rękach dzierżyłam delikatnie pożółkłe fotografie przedstawiające najbardziej ulotne chwile, które w jednej z nich zostały zniszczone i pozostawione na zabawę wichrowi i czekające na powolny rozkład, kiedy nawet traktujący je najbardziej symbolicznie będą chcieli zapomnieć, że kiedykolwiek byli tacy szczęśliwi. Że w ogarniającej ich bańce euforii znalazło się też miejsce na skrajny idiotyzm we wspomnieniach zacierany stopniowo przez pozostały wstyd. Wyciągnęłam nieśmiało przed siebie dłoń na widok powolnie, niemalże smętnie opadające na ziemię kawałków tych sentymentalnych zdjęć. Odłamków mojej przeszłości. Moje rozmyślania przerwała dziewczyna o wyglądzie eskimoski, która ze stoickim spokojem zdawała się taksować mnie wzrokiem od dobrych paru chwil z oczami wręcz wydzierającymi się "ekolodzy Cię zniszczą". Dosiadała ona wierzchowca zachowanym w tonie dojrzałych kasztanów o przenikliwym wzroku, śledzącym każdy mój ruch. Moją szczególną uwagę zwróciła jego zwisająca niczym zwiędłe pąki róż hebanowa grzywa, mimo wszystko niewątpliwie dodająca mu uroku i komponująca się z mleczną odmianą obejmującą przestrzeń między jego czołem, a sprawiającymi wrażenie niezwykle miękkich- chrapami.
-Cegiełka- usłyszałam niski głos, który miał odbijać się jeszcze wielokrotnie w przestrzeni mojej głowy niosąc za sobą jeszcze większą pustkę w umyśle, nim przetworzyła go moja świadomość. Wbita w ziemię wzięłam głęboki oddech, rozpaczliwie przerywając ciszę, która wyraźnie napawała dyskomfortem mojego rozmówcę, po czym wydukałam niewiele znaczące zdanie, będące zlepkiem słów, które jako pierwsze nawiedziły mnie w formie myśli.
-Tak... była tu taka jedna... chyba nawet wciąż tu stoi- uśmiechnęłam się krzywo, co w ostatecznym rozrachunku mogło powiększyć niezręczność całej sytuacji.
<Felicja? ;3>
Brak elementów treningu z koniem
383 słowa
Słońce ledwo wychylało się zza horyzontu, sygnalizując za pomocą owego błogiego poranka, że czeka nas kolejny jeden z wielu istotnych albo niemalże zbędnych, zlewających się z tłem dni wlewających w nasze serca dodatkowe poczucie obojętności. Kolejna szansa, karmienie tłumu bezsensowną nadzieją, iż zawsze można zacząć od nowa i porzucić całą swoją dotychczasową historię jako jednostki budowaną przez lata wraz z reputacją. Przed chwilą jeszcze w rękach dzierżyłam delikatnie pożółkłe fotografie przedstawiające najbardziej ulotne chwile, które w jednej z nich zostały zniszczone i pozostawione na zabawę wichrowi i czekające na powolny rozkład, kiedy nawet traktujący je najbardziej symbolicznie będą chcieli zapomnieć, że kiedykolwiek byli tacy szczęśliwi. Że w ogarniającej ich bańce euforii znalazło się też miejsce na skrajny idiotyzm we wspomnieniach zacierany stopniowo przez pozostały wstyd. Wyciągnęłam nieśmiało przed siebie dłoń na widok powolnie, niemalże smętnie opadające na ziemię kawałków tych sentymentalnych zdjęć. Odłamków mojej przeszłości. Moje rozmyślania przerwała dziewczyna o wyglądzie eskimoski, która ze stoickim spokojem zdawała się taksować mnie wzrokiem od dobrych paru chwil z oczami wręcz wydzierającymi się "ekolodzy Cię zniszczą". Dosiadała ona wierzchowca zachowanym w tonie dojrzałych kasztanów o przenikliwym wzroku, śledzącym każdy mój ruch. Moją szczególną uwagę zwróciła jego zwisająca niczym zwiędłe pąki róż hebanowa grzywa, mimo wszystko niewątpliwie dodająca mu uroku i komponująca się z mleczną odmianą obejmującą przestrzeń między jego czołem, a sprawiającymi wrażenie niezwykle miękkich- chrapami.
-Cegiełka- usłyszałam niski głos, który miał odbijać się jeszcze wielokrotnie w przestrzeni mojej głowy niosąc za sobą jeszcze większą pustkę w umyśle, nim przetworzyła go moja świadomość. Wbita w ziemię wzięłam głęboki oddech, rozpaczliwie przerywając ciszę, która wyraźnie napawała dyskomfortem mojego rozmówcę, po czym wydukałam niewiele znaczące zdanie, będące zlepkiem słów, które jako pierwsze nawiedziły mnie w formie myśli.
-Tak... była tu taka jedna... chyba nawet wciąż tu stoi- uśmiechnęłam się krzywo, co w ostatecznym rozrachunku mogło powiększyć niezręczność całej sytuacji.
<Felicja? ;3>
Brak elementów treningu z koniem
383 słowa
Od Sebastiana M. CD. Dalii P.
— No cóż... konia przy sobie mam i poznałem bardzo miłą osobę, więc czegoż więcej od życia miałbym oczekiwać? — Sebastian z trudem oderwał wzrok od swej ukochanej i zwrócił go ku niebieskookiej, której uwaga chwilowo spoczywała na stojącym w boksie koniu — Wielkie dzięki za pomoc. Może jestem trochę przewrażliwiony na jej punkcie, ale...
— Każdy by był. Takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często.
— Cóż, sądzę, że też musisz być nieźle nakręcona na punkcie swego zwierzaka.
— Może — odparła dziewczyna i odsunęła dłoń od końskiego pyska.
Sebastian obdarzył Dalię uśmiechem i pomachał jej, kiedy ta obróciła się jeszcze w stajennych drzwiach. Odetchnął głęboko, wyraźnie zadowolony z obrotu spraw. Może jest jeszcze dla niego i dla Flynn nadzieja w tym miejscu.
Flynn powitała jego rękaw zębiskami, niemal miażdżąc mu palce. W boksie kręciła się w kółko, podrygując i strzygąc uszami na każdy głośniejszy dźwięk. Wyglądało na to, że energii ma o wiele więcej, niż zazwyczaj. Gdyby nie to, że znał ja już długo, pomyślałby, że jest chora czy coś. Sebastian westchnął, dopinając rękawiczki i strzepując z ciemnej koszuli stajenny pył. Nie ukrywał, że jakikolwiek brud sprawiał, że ma ochotę ściągnąć swe odzienie i zmienić na nowe.
— Daj jej odpocząć dwa dni, mówili — stęknął, kiedy Flynn uniosła wysoko do góry łeb i śmignęła mu w bok — Koń potrzebuje kilku dni, aby wrócić do formy, mówili.
W końcu Sebastian już nie wytrzymał i rzucił się na klacz, która zagoniona w kozi róg, nie miała gdzie uciekać. Sprawnymi dłońmi chwycił za potylicę i zniżył jego ukochaną "żyrafę" na jego wysokość. Prawie jedna druga tony mięsa zarżała przeciągle, wiedząc, że jest na przegranej pozycji. Morozow stanął oko w oko ze swoją lubą, która chwilowo wielką miłością go nie darzyła.
— Przecież nie chce ci zrobić krzywdy, koniku drogi! — Sebastian wręcz załkał, kiedy zakładając kantar, niemal stracił połowę twarzy — Idziemy pobiegać, nie cieszysz się? Nowe miejsce, nowe tereny, nowy świat.
Chłopak szybko zapiął skórzane paski na boku końskiego łba i nie chcąc tracić chwili, od razu podpiął gruby uwiąz. Stukot końskich kopyt rozległ się po pomieszczeniu, kiedy Sebastian wyprowadził Flynn z boksu - inaczej, kiedy ona z niego żywcem wyskoczyła. Ramieniem hamował klacz, która zaciekawiona względnie nowym otoczeniem parła do przodu. Wyszli na pusty dzieciniec i gdy tylko Morozow znalazł dogodne miejsce, poprowadził tam gniadą klacz. Chłopak przywiązał ją do płotu parą uwiązów i zaczął czyścić, choć nie wyglądało na to, aby była taka potrzeba - przez dwa dni Flynn stała w boksie i wychodziła jedynie na trzygodzinną karuzelę. Przeszedł do kopyt i odgonił dłonią konia, kiedy poczuł, jak dobrze znane mu chrapy błądzą mu po karku. Szybko uporał się ze siodłaniem, więc po chwili siedział już na grzbiecie klaczy i poprawiał popręg. Czuł, jak Flynn drży i ochoczo reaguje na jego sygnał do ruchu. Gniada ruszyła szybkim i energicznym stępem a Morozow dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie zdecydował się, gdzie chce jechać. Wzruszył ramionami i zapiął bluzę, czując na sobie zimniejsze podmuchy porannego wiatru. Pora poskakać.
Sebastian już od kilku minut zamęczał Flynn na małej hali wszelakimi ćwiczeniami i ciągle musiał hamować klacz, która wszystko wykonywała zbyt dynamicznie. Chciał rozciągnąć jej mieście przed torem crossowym, ale coraz bardziej dochodził do wniosku, że dłużej tego nie wytrzyma. Gniada musiała się w jak najszybszym tempie wybiegać, bo jeszcze chwila i skumulowana w niej energia wybuchnie, nie oszczędzając nikogo. Sebastian zerknął na zegarek i pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— Jeszcze trzy kołka, dobrze? — powiedział to niby do siebie, niby do konia — Potem obejrzymy sobie na spokojnie trasę i na koniec, pobiegniemy ją.
Na horyzoncie majaczyła się już pierwsza przeszkoda. Łagodny galop wyrwał się z klaczy, kiedy ta znalazła się na znajomym podłożu w postaci zielonych połaci traw. Sebastian, przynajmniej teraz, chciał dać jej nieco swobody i sam usiadł głębiej w siodle. Skręcił jedynie wodze nieco w prawo, chcąc zmienić trajektorię biegu; aby klacz miała lepsze podejście do przeszkody. Flynn sama przyśpieszyła i reagując na swobodny dosiad, zmieniła nieco rytm na bardziej energiczny. Wyglądało na to, że rozgrzewka i wstępna przebieżka wokół toru w ogóle nie stłumiła jej energicznych ciągutek. Mięśnie chłopaka pomału zaczynały odczuwać dość niedługą przerwę w jeździe, choć nie było to coś, czego młody Morozow by nie przeżył. Kolano rwało go nieprzyjemnym bólem i mimowolnie odciążył lewe strzemię - nie robił tego pierwszy raz i gniada nie zareagowała na ten ruch. Skupił się na rytmie kroków Flynn i całą swą uwagę poświęcił ku zbliżającej się do nich kłodzie, uwieńczonej dwojgiem czerwonych flag. Niewysoka, choć szeroka - Flynn jednak nie zwróciła na to uwagi. Wybiła się doskonale, z dużym marginesem i zbyt wielkim zużyciem energii, brykając kilka kroków po skoku. Sebastian nie zwrócił na to większej uwagi i szybko wyprostował klacz, nie chcąc, by ta choć pomyślała o przeskoczeniu kolejnego rowu pod kątem.
Chłopak był już nieco zmęczony a dochodziła dopiero dziesiąta. Ale przecież sobota, więc trzeba korzystać... Mniejsza, że siedział na tej ławce już od dobrych kilku minut, próbując złapać oddech. Tak właściwie nie miał nic do roboty. Skończył tor crossowy z zadowalającym go wynikiem i dość dobrym zachowaniem Flynn, która stała teraz spokojnie. Na jej zadzie pojawiły się pierwsze kropelki potu, które Sebastian wytarł specjalnie przygotowaną ściereczką Na dziedzińcu kręciło się sporo osób z końmi lub bez, choć zdecydowanie większość stała obok jakiegoś czworo kopytnego zwierzaka. Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy zobaczył jedyną znajomą twarz w tym miejscu. Upewnił się, że Flynn ma co skubać pod płotem i jest dobrze przywiązana do ogrodzenia, po czym wstał i ruszył w stronę brązowowłosej trzymającej konia.
— To twoje szczęście? — zatrzymał się przed zwierzakiem, nie wiedząc, jak koń zareaguje na dotyk.
— To twoje szczęście? — zatrzymał się przed zwierzakiem, nie wiedząc, jak koń zareaguje na dotyk.
918 słów
Jest element treningu konia
Jest element treningu konia
Dalia?
< Ugh, przepraszam, że tak cholernie późno - miałam ostatnio naprawdę sporo na głowie >
środa, 20 maja 2020
Od Kasi C. CD. Dalia P.
Ostre promienie słońca rozlewały się po drewnianych panelach niewielkiego, przytulnego pokoju. Panowała idealna cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem ptaków i szelestem liści. Krzewy rosnące przy gładkiej, beżowej ścianie lekko falowały, a ptaki wijące tam gniazda robiły dodatkowy rumor. W oddali dało się słyszeć cichy szum samolotu, plusk wody, rozmowy... Nie, zaraz. Już myśleliście, że mam tak fajnie? Otóż nie. Nie, jeśli macie dzikie rodzeństwo, które czegokolwiek nie dotknie, to i tak to rozwali. Mam na imię Kasia i mam 15 lat. Mało, nie? Przynajmniej mama tak mówi. Mimo to wystarczająco, żeby niańczyć swoje bezmózgie siostry. Rodzice wyjechali wcześnie rano do sklepu, a mi pozostało jedynie ochronić dom przed armagedonem, który miał nadejść wraz z przybiegnięciem Mileny i Mai. Usiadłam na łóżku, przeciągając się i ziewając. Przejechałam dłonią po puszystym kocu. Dzisiaj w końcu jadę do Klubu załatwić wszystkie formalności związane z dołączeniem! Nie mogłam spać połowę nocy, czytając przeróżne artykuły na temat tego miejsca. Udało mi się zasnąć około 5, ale już o 9 zostałam przebudzona przez wrzaski dochodzące z pokoju młodszego rodzeństwa. Obawiam się tylko, czy można je nazywać ludźmi, a nie raczej jakimiś upośledzonymi małpami. Westchnęłam ciężko i zwlokłam się z przesłodkiego portalu do krainy marzeń. Ziewnęłam po raz drugi, drapiąc się po szyi i podeszłam do terrarium Laczka, leniwie wsypując mu pokarm i muskając go palcem po głowie. Poczłapałam do łazienki i spojrzałam w lustro, o mało nie dostawając zawału czy innej palpitacji serca. Wyglądałam jak zombie. Wory pod oczami, potargane włosy i naelektryzowane brwi. Gorzej chyba by już być nie mogło. Wzięłam szybki prysznic, po czym ogarnęłam się i zbiegłam po schodach do kuchni. Milena i Maja już tam czekały, stojąc z rękoma założonymi na piersi.
- No co? - wysapałam, kierując się w stronę lodówki. Maja zastąpiła mi drogę. - Oho.
- Gdzie są moje żelki, które schowałam w swojej szafce? - spojrzałam na Milenę, marszcząc brwi. Nie przypominam sobie, bym lunatykowała i komukolwiek kradła żelki. Słodycze potrzebują szacunku i nie można ich komuś kraść, a tak przynajmniej mawiam. Pewnie Milena jej ukradła i teraz jak to zwykle bywa, zwala na mnie.
- To jest taka ważna sprawa, że odmawiasz mi dostępu do lodówki?
- Jestem PEWNA, że dałaś je Laczkowi. - spojrzałam na Maję jak na idiotkę, nalewając sobie sok pomarańczowy do szklanki.
- Nie wiem, czego Cię uczą na przyrodzie, ale węże raczej nie jadają żelków. - uśmiechnęłam się sztucznie i jęknęłam. Będę musiała zasuwać po te durne żelki na ledwo sapiącym gruchocie, czytaj, rowerze mojej mamy. Chcąc czy niechcąc, udało mi się ukraść kromkę chleba z dżemem. Rodzice i tak kazali mi zrobić zakupy na następne dwa dni. Obrzuciłam Maję groźnym spojrzeniem i wyszłam z domu, uprzednio biorąc ze sobą plastikową torbę. Wsiadłam na rower i niedługo później krążyłam pośród sklepowych alei. Wzięłam wszystko z listy, włączając w to zapas żelków dla sióstr. Lepiej jest robić zapasy. Udało mi się oczywiście wpaść w pogawędkę z ekspedientką, ale kolejka szybko wygoniła mnie z raju pełnego jedzenia. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu, zerkając na zegarek. Rodzice niedługo wrócą, a to znaczy, że również niedługo pojedziemy do stajni! Z energią pojechałam do domu i rozpakowałam zakupy, wkładając produkty do lodówki i szafki. Maja od razu wychyliła się ze swojego pokoju i zbiegła na dół, spoglądając do wnętrza torby.
- Masz szczęście. - wyszczebiotała i dała mi całusa w policzek, uciekając ze słodyczami w rękach. Westchnęłam i schowałam torbę. Wbiegłam na górę do swojego pokoju. Włączyłam laptopa i wyciągnęłam książki z angielskiego. Za dokładnie 5 minut miałam mieć lekcje online, których szczerze nienawidziłam. Baba od angielskiego była szczególnie irytująca i czepialska. Zapytałeś o coś? Opieprz. Nie zrobiłeś zadania? Opieprz. A może żyjesz? Opieprz.Tia... Dokończyłam szybko zadanie domowe i dołączyłam do lekcji.
Godzinę później
Lekcja ostatecznie się skończyła, a ja chyba jedynie z pomocą niebios dostałam 4 za odpowiedź ustną. Schowałam wszystko i zeszłam na dół. Rodzice przed chwilą wrócili. Spakowałam już wszystkie potrzebne rzeczy, również ubierając bryczesy i koszulkę. Stanęłam dumnie przed tatą. Ten obrzucił mnie skonsternowanym spojrzeniem.
- Jedziemy, czy nie? - uśmiechnęłam się radośnie, a mężczyzna westchnął i poczochrał mnie po włosach.
- Jasne. - podążyłam za nim w stronę auta.
- Tylko się nie zabij! - krzyknęła za mną Maja, a ja pomachałam jej ręką, uśmiechając się słodko. Wpakowałam się do pojazdu, a ojciec go odpalił. Ruszyliśmy. Nie mogłam opanować motyli w brzuchu. Poprzednia stajnia nie wydawała mi się miejscem dla mnie. Wielu ludzi krytykowało mnie za najmniejsze błędy lub po prostu się śmiało. I to tak głośno, żebym tylko za wszelką cenę usłyszała. Długo to ignorowałam, bo z dobre dwa lata, jednak w końcu stało się to już nie do zniesienia. Zapewne stajenne gwiazdeczki teraz bardzo się cieszyły, że opuściłam stajnie. Powiecie, przecież mogłaś pójść z tym do trenera lub właściciela stajni? Szłam wiele razy, upominali je, prawili kazania, ale gdy tylko nadarzyła się okazja i nie patrzyli, gwiazdki wracały do uporczywego dokuczania mi. I cóż, teraz znajdowałam się na drodze do Klubu Jeździeckiego Epona z nadzieją, że właśnie tam odnajdę swoje miejsce i dobrych ludzi. Widoki zza okna były tak piękne, że zapierało mi dech w piersi. Malownicze krajobrazy, soczyście zielone drzewa, krzewy i trawa. Szeroko rozciągające się pola, upstrzone tysiącami kwiatów idealnie komponującymi się z delikatnym błękitem bezchmurnego nieba. To wszystko tak bardzo kochałam w Mazurach. Podparłam się łokciem o drzwi auta i zaczęłam rozmyślać. Ten cały koronawirus zupełnie zmienił mój tok myślenia i pozwolił uświadomić, jak wielu rzeczy nie potrafiłam docenić w normalnym życiu. Utrudniony kontakt z klasą, ukochanymi dziadkami i przyjaciółką. Kiedyś wydawało się to tak nierealne, przecież w jaki sposób cokolwiek mogłoby tak sparaliżować świat? Szybko trzeba było się przyzwyczaić do nowej, niekoniecznie przyjemnej codzienności. Długo też nie mogłam jeździć konno, a to jeszcze bardziej psuło moje samopoczucie. Jeszcze na początku pandemii zwykłam co chwilę przeglądać artykuły na temat owego wirusa, zamartwiając się liczbą chorych. Teraz można by powiedzieć, że obnosiłam się już z tym z lekkim znudzeniem i zmęczeniem. Przecież ile można o tym mówić? Obecnie wszystko zaczęło się uciszać, dlatego żyłam z przekonaniem, że to właśnie media wszystko wyolbrzymiały. Nim się obejrzałam, dotarliśmy na miejsce. Uniosłam głowę, uśmiechając się szeroko i wyskoczyłam z samochodu.
- Jak tu... cudownie! - obróciłam się wokół własnej osi, szczerze zaskoczona. Stajnia była naprawdę wielka i zadbana. Tętniła życiem. Jak nigdy cieszyłam się, że mogę słyszeć stukot końskich kopyt o bruk. Wraz z ojcem ruszyliśmy na rozmowę z właścicielką stajni, by załatwić wszystkie formalności. Zostaliśmy przekierowani na jazdę próbną z Eweliną Grajecką. Miałam lekkiego stresa, ale postanowiłam nie dawać po sobie żadnego znaku. Co z tego, że będe zapisana jeśli dobrze sobie nie poradzę? Muszę dać z siebie wzystko.
- Powodzenia, mała. - tata pocałował mnie w czoło. - Będę tu i poczekam aż skończyć, żebyśmy dokończyli całą papierkową robotę. - poszedł w stronę biura, a ja mu odmachałam. Odszukałam trenerkę i z uśmiechem podeszłam.
- Nowa członkini, jak mniemam?
- Aha. - przytaknęłam radośnie.
- Nazywam się Ewelina Grajecka. - powiedziała kobieta, podając mi dłoń.
- Kasia Chodura. - przedstawiłam się z entuzjazmem.
- Dobrze... najpierw sprawdzimy twoje umiejętności, jak sobie poradzisz. Będziesz jeździła na klaczy imieniem Jawa. - oznajmiła. - Dziewczyny pokażą Ci, która to jest.
- Dziękuję. - odparłam i poszłam w stronę moich przewodniczek. Pokazały mi boks. Weszłam do środka, trzymając uwiąz w dłoniach.
- Cześć... - szepnęłam do klaczy, przedtem cmokając na znak, że wchodzę. Pogładziłam Jawę po czole, po czym przypięłam uwiąz do jej kantara. Wyszłyśmy z boksu, idąc w stronę koniowiązu. Wyczesałam jej dokładnie ogon i grzywę i usunęłam wszystkie sklejki. Nadszedł czas na moją największą zmorę, kopyta. Zawsze czułam pewien niepokój. Że koń mnie kopnie lub zbyt mocno szarpnie. Nigdy nie byłam pewna tego, co robię. Trenerka, widząc, że mam jakiś problem, podeszła.
- Co się dzieje? - spytała, klepiąc Jawę po szyi.
- Uhm, trochę boję się czyszczenia kopyt. - wyznałam, czując, jak pieką mnie policzki. Jeżdżę 3 lata, a się boję? Jaki wstyd...
Grajecka powoli pokiwała głową.
- Co Cię najbardziej przeraża? - zapytała.
- Kopnięcie, ugryzienie... - wymieniłam. - A, i szarpanie się.
- Dobrze. Spróbuj.
Spojrzałam na kobietę i cicho westchnęłam. Pochwyciłam kopystkę i stanęła obok Jawy, zjeżdżając dłonią po jej nodze.
- Noga. - powiedziałam, cmokając. Klacz nie uniosła nogi.
- Ona czuje, że nie jesteś pewna. Nie bój się, Jawa to bardzo spokojna klacz. - trenerka stanęła obok mnie. Odetchnęłam głęboko.
- Noga! - powiedziałam ponownie, a Jawa podniosła nogę. Od razu poczułam się pewniej. Po chwili jednak mi ją wyrwała, a ja cofnęłam się, szeroko otwierając oczy. Kobieta spojrzała na mnie łagodnie.
- Musisz trzymać. Nie pozwól jej decydować. Nie ma jak Cię kopnąć, jeśli nie trzymasz głowy nad kopytem lub stoisz w odpowniej pozycji. - poinstruowała mnie. Pokiwałam głową i przegryzłam wargę. Ponownie spróbowałam, robiąc wszystko, co powiedziała mi trenerka. Dałam radę! Reszta poszła mi już jak bułka z masłem.
- Właśnie tak. Niektóre konie będą bardziej spokojne, a inne mniej. Ważne jest, by być pewnym swoich ruchów i nie bać się, bo koń wszystko wyczuje. - kiwnęłam głową na jej słowa, uśmiechając się. Osiodłałam klacz i poprowadziłam ją na ujeżdżalnię. Wydłużyłam strzemiona i wsiadłam. Ewelina stanęła trochę dalej.
- Dobrze. Najpierw ją rozstępuj. Zaraz przyjdę. - powiedziała i poszła gdzieś zadzwonić. Czułam, że Jawę trzeba pchać, bo inaczej bardzo zwalnia. Stępowałam ją, jadąc obok dróżki. Jakaś dziewczyna galopowała i skakała przeszkody z pięknym koniem. Podziwiałam takie osoby. Sama bardzo rzadko skakałam, często też miałam problem z półsiadem i zagalopowaniem. Oby w tej stajni wszystko się zmieniło. Muszę dać z siebie 200%. Stępowałam Jawę tak długo, aż Grajecka przyszła z powrotem.
- Dobrze. Zakłusuj! - skinęłam głową i cofnęłam łydki, przyciskając je do boków klaczy. Policzyłam do 3, a ona ruszyła. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zmieniłam nogę i starałam się lekko zbierać, Jawę. Jeszcze przed kwarantanną, w poprzedniej stajni, trener pokazywał mi sygnały których potrzebuje do zebrania konia. Nie szło mi to zbyt dobrze, więc próbowałam na każdym koniu. Kłusowałyśmy jakiś czas.
-Łydka! Koń zasypia! - Ewelina siedziała na schodkach. Zrobiłam to, co kazała. Potem przeszłam do stępa i dałam Jawie luźną wodzę na sygnał trenerki. - Dobrze. Teraz chciałabym, żebyś ruszyła do kłusa w pełnym siadzie i robiła wolty w narożnikach.
Wolty! To dopiero uwielbiałam... Robiłam raczej coś na kształt owali lub kółko-prostokątów.. Chcąc czy nie chcąc, ruszyłam, przyciągając Jawę do siebie. Używałam mocniej zewnętrznej wodzy i cofałam zewnętrzną łydkę, równocześnie wyraźnie używając tej węwnętrznej. Trzy pierwsze wolty wyszły źle, jednak czwarta już wyszła już lepiej. Grajecka dawała mi jasne wskazówki, co poprawić. To już była dla mnie odmiana. Instruktor w poprzedniej stajni zawsze w pewnym stopniu mnie ignorował. Zachęcona do działania, wyraźniej dałam łydki i zrobiłam następne wolty poprawnie.
- Do stępa! - krzyknęła kobieta, a ja zrobiłam to, co chciała. - Daj jej chwilę luźną wodzę, a w trzecim narożniku zagalopuj. - przełknęłam ślinęna myśl o galopie.
- Dobrze! - odparłam i chwilę szłam stępem. Potem skróciłam wodze i cofnęłam zewnętrzną łydkę, wciskając się w siodło. Ruszyłam do kłusa, ale galop się nie udał.
- Spokojnie, jeszcze raz. - zachęciła mnie kobieta. Wzięła głęboki oddech. Dam sobie radę. Nie mogę zawieść! Nie przyjmą do klubu beztalencia! Przeszłam do stępa i ponowiłam sygnały. Tym razem mi wyszła i... Galopowałam!
- Kontakt na wodzy! Trzymaj pięte w dole! - zrobiłyśmy z 2,5 okrążenia, po czym trenerka kazała mi przejść do stępa. Poklepałam Jawę, szczerze zadowolona. Grajecka ułożyła pięć drągów i kazała zakłusować. Zrobiłyśmy jedno okrążenie.
- Najedź na drągi! Kontakt na wodzy, wyraźniejsza łydka! ... Półsiad! - najechałam na drągi, chwaląc się moim jakże idealnym półsiadem. Jawa przeszła gładko, jednak ja wypadłam gorzej.
- Ta... - wymamrotałam, a trenerka skinęła głową, pokazując mi prawidłowy półsiad. Bacznie ją obserwowałam. Teraz albo nigdy! Postarałam się bardziej i wyszło już lepiej, jednak dalej pozostawało wiele do poprawienia. Galopowałyśmy jeszcze w przeciwną stronę, podobnie z kłusem i woltami. Grajecka kazała mi już dać luźne wodze i rozstępować Jawę. Nie powiedziała mi, jak poszło, a jedynie powiedziała coś do jakiejś trenerki i ruszyła z moim ojcem do biura. Chyba nie było tak źle. Poklepałam klacz i przez chwilę utrzymałam kontakt wzrokowy z dziewczyną i jej zjawiskowym koniem. Szybko się odwróciłam. Co, jeśli dałam ciała? Na pewno nie zamierzałam wracać do poprzedniej stajni. Mimowolnie chwyciłam dłonią naszyjnik z krzyżem i wysłałam niemą prośbę do nieba. Zeszłam z Jawy i stanęłam obok niej, na ujeżdżalni. Dziewczyna z koniem również skończyła trening, a inna kobieta kazała jej pokazać mi, gdzie odnosi się sprzęt. Spięłam się odrobinę, Przedstawiła mi się. W sumie miała bardzo sympatyczny głos... Rozluźniłam się trochę i rozsiodłałam Jawę. Dalia... Niecodzienne imię. Ale właściwie bardzo ładne. Przywiązałam kasztankę i poszłam za dziewczyną ze sprzętem. Miała bardzo interesujące, błękitne oczy i jasną cerę. Jej głowę zdobiły jasnobrązowe, niezbyt długie włosy. I co ważne, była prawie niska jak ja! W końcu ktoś podobny!
- Zamierzasz dołączyć do Klubu? - spytała, idąc obok.
- Hm, tak. Właśnie mój ojciec załatwia formalności. - odparłam, odrobinę zestresowana.
- Nieźle sobie poradziłaś. - te trzy słowa bardzo podniosły mnie na duchu. Czyli może miałam jakieś szanse, by nie zostać znów stajennym popychadłem. Uśmiechnęłam się szeroko, a mój charakter postanowił się obudzić do życia. Lepiej późno niż wcale.
- Dzięki! Myślałam, że pójdzie mi znacznie gorzej. - Dalia uśmiechnęła się lekko. - Masz swojego konia?
- Tak. Właściwie to trzy. - uniosłam brwi, zaskoczona.
- Jeden to ten, na którym dziś jeździłaś? - potknęłam się o wodze, ale wciąż utrzymywałam spojrzenie na Dalii., z zainteresowaniem słuchając jej słów.
- Tak, Mon Cherie vel Rebel. - odparła. - Jest też Horyzont i Evening Star.
- Jest naprawdę piękna, - wyznałam szczerze. - Ja na razie mogę tylko pomarzyć o koniu. Mimo to uważam, że potrzebuje więcej umiejętności, czasu i doświadczenia. - dziewczyna pokiwała głową na moje słowa. Pokazała mi dokładnie gdzie odłożyć sprzęt i umyć wędzidło. Szybko odłożyłam siodło i czaprak, umyłam też wędzidło i odwiesiłam ogłowie.
- Nie wiem czy masz czas, ale mogłabyś mnie trochę oprowadzić? - zapytałam. - Zanim dowiem się, czy oficjalnie zostałam członkinią Klubu. - zaśmiałam się przyjaźnie.
2238 słów
Elementy treningu z Jawą
<Dalia? Pozmieniałam niektóre rzeczy żeby bardziej pasowało>
poniedziałek, 18 maja 2020
Stajenne zawody w skokach przez przeszkody! - Edycja I + Małe zmiany
Ranga: Stajenne
Dyscyplina: Skoki przez przeszkody
Czas trwania: 18.05-25.05.2020 r.
Klasa: Parkury dla klas LL, P1 i CC.
,,Ażeby nie wypaść z formy i zapewnić sobie trochę rozrywki w tych trudnych czasach, zarząd klubu postanowił zorganizować wewnętrzne zawody w skokach przez przeszkody dla wszystkich jego członków., oczywiście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa :) Ponadto aby nieco urozmaicić zmagania, wszyscy zawodnicy muszą wkroczyć na arenę w wiosennych kreacjach - będziesz królikiem, matką naturą czy tęczą, droga wolna! Zawody rozpoczynają się na ujeżdżalni nr. 2 o godzinie 11:00. Przewidziane są nagrody dla najbardziej stylowych par z najczystszymi przejazdami."
Kończysz czytać ogłoszenie w swojej skrzynce mailowej. No, to na co czekamy - do dzieła!
Zasady:
Dyscyplina: Skoki przez przeszkody
Czas trwania: 18.05-25.05.2020 r.
Klasa: Parkury dla klas LL, P1 i CC.
,,Ażeby nie wypaść z formy i zapewnić sobie trochę rozrywki w tych trudnych czasach, zarząd klubu postanowił zorganizować wewnętrzne zawody w skokach przez przeszkody dla wszystkich jego członków., oczywiście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa :) Ponadto aby nieco urozmaicić zmagania, wszyscy zawodnicy muszą wkroczyć na arenę w wiosennych kreacjach - będziesz królikiem, matką naturą czy tęczą, droga wolna! Zawody rozpoczynają się na ujeżdżalni nr. 2 o godzinie 11:00. Przewidziane są nagrody dla najbardziej stylowych par z najczystszymi przejazdami."
Kończysz czytać ogłoszenie w swojej skrzynce mailowej. No, to na co czekamy - do dzieła!
Zasady:
- Na każdego jeźdźca przypada jeden koń, i na odwrót.
- Możliwy jest start w zawodach na koniu stajennym, nawet nie dzierżawionym przez nas.
- Nie obowiązują ograniczenia wiekowe czy rangowe, innymi słowy, każdy może wziąć udział w tych zawodach.
- Opowiadania powinny być tytułowane następująco: Od Imię - Zawody stajenne w skokach przez przeszkody, I Edycja. Dodajemy etykietę z imieniem swojej postaci oraz ,,opowiadanie".
- Minimalna liczba słów w opowiadaniu wynosi 300, nie ma górnego limitu.
- Opowiadanie można dostarczyć w każdym momencie trwania wydarzenia, byle przed 14 w poniedziałek 25.05, kiedy nabór się zamyka.
- Zawodnicy, którzy nie napiszą opowiadania nie są uwzględniani w klasyfikacji w wynikach.
- Każdy koń biorący udział w zawodach niezależnie od wyniku otrzymuje +5 j.t. (bez j.t. za opowiadanie). Nagrody pieniężne przyznawane są tylko miejscom 1-3.
- Aby zgłosić swój udział w zawodach, wystarczy napisać w komentarzu pod postem imię zawodnika i jego konia.
- Zasady wyłaniania zwycięzców:
- Za opowiadanie otrzymujemy od 0-30 punktów. Każde 4 pełne j.t. u konia = dodatkowy 1 punkt. Dodatkowy czynnik stanowi często ankieta dotycząca oceny opowiadań przez innych jeźdźców.
Co się zmieniło?
♘ Zostały dodane numeryczne oznaczenia ujeżdżalni.
♘ Nieznaczne zmniejszenie ilości pieniędzy otrzymywanych za dodatkowe słowa w opowiadaniu - ze 100 zł do 50 zł. Zmiana ta nie wpływa na otrzymaną już wcześniej kasę.
♘ Zostały dodane numeryczne oznaczenia ujeżdżalni.
♘ Nieznaczne zmniejszenie ilości pieniędzy otrzymywanych za dodatkowe słowa w opowiadaniu - ze 100 zł do 50 zł. Zmiana ta nie wpływa na otrzymaną już wcześniej kasę.
Dziękujemy za uwagę i serdecznie zapraszamy do udziału w zawodach! :3
~Łowca much i Najmi
sobota, 16 maja 2020
Od Dalii P. CD. Alexandry K.
— Hej, masz może chwilę? - zatrzymałam się w drodze do stajni i obejrzałam przez ramię na dziewczynę, jak wnioskowałam po głosie. Była to niewiele wyższa ode mnie brunetka, o wysportowanej sylwetce. Miała dosyć ciemną, południową karnację, pełne usta i lekko zadarty nosek, ciemnobrązowe oczy wpatrzone teraz w moją osobę. Miała na sobie bluzę z pomarańczowymi akcentami, czarne bryczesy i wypasione adidasy, zaś w ręku trzymała uwiąz od kantara skarogniadego ogiera, rozglądającego się z niepokojem i ciekawością w nowym miejscu. Poznałam już ten typ jeźdźca od podszewki, brakuje tylko wypasionej, troskliwej matki obok i jakiegoś lokaja. W związku z brakiem odpowiedzi z mojej strony nieznajoma kontynuowała dialog. - Przed chwilą tu przyjechaliśmy i muszę gdzieś postawić Stanleya... - rzekła zaskakująco cicho, przenosząc wzrok na swojego zniecierpliwionego wierzchowca. No cóż, praca woła, Horyzont raczej się nie obrazi za 10 minut więcej na pastwisku, w przeciwieństwie do pana Mario. Podzielę się z nim batonem.
— Ach, oczywiście. Rozumiem, że w stajni murowanej? - przybrałam przyjazny ton głosu, dając dziewczynie znak do podążania za mną.
— T-tak. - odparła po chwili wahania, ciągnąc za uwiąz konia.
— Rodzice załatwiają sprawy papierkowe?
— Tak, są w tym budynku. - wskazała głową kierunek. Weszłyśmy do stajni, gdzie do razu uderzył nas przyjazny zapach świeżego siana i końskiej sierści. Wierzchowiec od razu zaczął zadzierać głowę i rżeć cicho, a na widok Den Lotte mało co nie rozwalił boksu, nie tyle przez ogrom doświadczenia właścicielki, co siłę mięśni, która pozwoliła jej odciągnąć ogiera od grzejącej się klaczy.
— Jakiej jest rasy? - spytałam spokojnie, gdy już znalazłyśmy się na zakręcie.
— Selle Francais.
— No, nie sądzę, że to byłoby dobre połączenie. - zaśmiałam się, dziewczyna zawtórowała mi dość nieśmiało. - Dobrze... - odezwałam się, gdy stanęłyśmy obok boksu 24. Po tym jak koń poprzedniego właściciela złamał nogę na torze i został uśpiony, przez długi czas stał pusty. Teraz jednak był wypełniony świeżą warstwą trocin na przybycie nowego lokatora, miejmy nadzieję, z milszym opiekunem. - ... możesz go tu wstawić. Świetnie. Jarek! Ja muszę zmykać, Jarek wszystko ci wytłumaczy. - pożegnałam się z dziewczyną, wypadając ze stajni, pospiesznie poprawiając włosy.
~Dwa dni później~
Evening Star parsknął cicho, wtulając łeb w moje ramię w poszukiwaniu smakołyków. Odepchnęłam go, po czym z westchnieniem dałam mu jednego smaczka, zapinając podgardle. Miałam na sobie roboczą, ale wciąż firmową granatową bluzkę, czarne bryczesy i starą, srebrną bransoletkę, którą dostałam od mamy. Po treningu z Cherie, lonży z Esmi, ogarnięciu matematyki i sklepu internetowego, z czystym sumieniem czułam się lekka niczym cytrynek odpoczywający przez moment na moim ramieniu, i byłam gotowa w pełni rozkoszować się terenem. Wskoczyłam na grzbiet konia, okryty jedynie czaprakiem; po namyśle zrzuciłam również buty, skarpetki i tak ruszyłam boso przez świat. Po zjechaniu z asfaltu skierowałam się ku dobrze mi znanej ścieżce, dosyć często uczęszczanej, choć dziś minęłam się tylko z jedną spacerującą rodziną. W oddali widać było zarys stajenki ,,Wio!" i kilka srokatych kucy pasących się spokojnie na łące, jak zwykle; jedynie przy jednej z klaczy kręcił się gniady źrebak sabino, co rusz podskubując rodzicielkę. Mimo potężnej konkurencji rekra wciąż miała się całkiem dobrze. Niedługo po wejściu do lasu zeszłam ze szlaku i wkroczyłam na mniej znane, lecz dla mnie utarte szlaki.
Kontrast między intensywną zielenią podszytu a brązem i czernią wyższych koron drzew coraz bardziej się zacierał, ptasie koncerty trwały w najlepsze, co rusz zaskakiwał mnie jakiś szelest w krzakach czy nawet stado saren przebiegające przez drogę. Rozkoszowałam się upajającym, słodkim zapachem białego dywanu konwalii, szumem wiatru w liściach, miękkimi uderzeniami kopyt o piasek lub płaty mchu, obserwowałam powykrzywiane pnie sosen i oganiałam się od rojów owadów; ale nawet one nie były w stanie zepsuć uroku puszczy, jak za starych dobrych lat. Kiedy łapałam wiatr w rozpuszczone włosy, czując pod sobą pracujące w galopie, prawie że cwale, mięśnie i słysząc oddech najwierniejszego przyjaciela, nic innego nie miało znaczenia. Leciałam razem z nim ku odległym krainom. Założę się, że odjazd lepszy niż na dragach.
Wreszcie po godzinie wypadłam znowu na jeden z głównych traktów. W oczy rzuciła mi się od razu nietypowa niespodzianka: stojąca na rozstaju dróg dziewczyna na skarogniadym koniu w pełnym rzędzie, obracająca w rękach mapę z dość nietęgą miną. To bodajże ten Steal the Shower, czy coś, chociaż lepiej byłoby znać imię właścicielki. Po chwili mnie zauważyła.
<Alexandra? :)>
692 słowa
Elementy treningu z Evening Star
— Ach, oczywiście. Rozumiem, że w stajni murowanej? - przybrałam przyjazny ton głosu, dając dziewczynie znak do podążania za mną.
— T-tak. - odparła po chwili wahania, ciągnąc za uwiąz konia.
— Rodzice załatwiają sprawy papierkowe?
— Tak, są w tym budynku. - wskazała głową kierunek. Weszłyśmy do stajni, gdzie do razu uderzył nas przyjazny zapach świeżego siana i końskiej sierści. Wierzchowiec od razu zaczął zadzierać głowę i rżeć cicho, a na widok Den Lotte mało co nie rozwalił boksu, nie tyle przez ogrom doświadczenia właścicielki, co siłę mięśni, która pozwoliła jej odciągnąć ogiera od grzejącej się klaczy.
— Jakiej jest rasy? - spytałam spokojnie, gdy już znalazłyśmy się na zakręcie.
— Selle Francais.
— No, nie sądzę, że to byłoby dobre połączenie. - zaśmiałam się, dziewczyna zawtórowała mi dość nieśmiało. - Dobrze... - odezwałam się, gdy stanęłyśmy obok boksu 24. Po tym jak koń poprzedniego właściciela złamał nogę na torze i został uśpiony, przez długi czas stał pusty. Teraz jednak był wypełniony świeżą warstwą trocin na przybycie nowego lokatora, miejmy nadzieję, z milszym opiekunem. - ... możesz go tu wstawić. Świetnie. Jarek! Ja muszę zmykać, Jarek wszystko ci wytłumaczy. - pożegnałam się z dziewczyną, wypadając ze stajni, pospiesznie poprawiając włosy.
~Dwa dni później~
Evening Star parsknął cicho, wtulając łeb w moje ramię w poszukiwaniu smakołyków. Odepchnęłam go, po czym z westchnieniem dałam mu jednego smaczka, zapinając podgardle. Miałam na sobie roboczą, ale wciąż firmową granatową bluzkę, czarne bryczesy i starą, srebrną bransoletkę, którą dostałam od mamy. Po treningu z Cherie, lonży z Esmi, ogarnięciu matematyki i sklepu internetowego, z czystym sumieniem czułam się lekka niczym cytrynek odpoczywający przez moment na moim ramieniu, i byłam gotowa w pełni rozkoszować się terenem. Wskoczyłam na grzbiet konia, okryty jedynie czaprakiem; po namyśle zrzuciłam również buty, skarpetki i tak ruszyłam boso przez świat. Po zjechaniu z asfaltu skierowałam się ku dobrze mi znanej ścieżce, dosyć często uczęszczanej, choć dziś minęłam się tylko z jedną spacerującą rodziną. W oddali widać było zarys stajenki ,,Wio!" i kilka srokatych kucy pasących się spokojnie na łące, jak zwykle; jedynie przy jednej z klaczy kręcił się gniady źrebak sabino, co rusz podskubując rodzicielkę. Mimo potężnej konkurencji rekra wciąż miała się całkiem dobrze. Niedługo po wejściu do lasu zeszłam ze szlaku i wkroczyłam na mniej znane, lecz dla mnie utarte szlaki.
Kontrast między intensywną zielenią podszytu a brązem i czernią wyższych koron drzew coraz bardziej się zacierał, ptasie koncerty trwały w najlepsze, co rusz zaskakiwał mnie jakiś szelest w krzakach czy nawet stado saren przebiegające przez drogę. Rozkoszowałam się upajającym, słodkim zapachem białego dywanu konwalii, szumem wiatru w liściach, miękkimi uderzeniami kopyt o piasek lub płaty mchu, obserwowałam powykrzywiane pnie sosen i oganiałam się od rojów owadów; ale nawet one nie były w stanie zepsuć uroku puszczy, jak za starych dobrych lat. Kiedy łapałam wiatr w rozpuszczone włosy, czując pod sobą pracujące w galopie, prawie że cwale, mięśnie i słysząc oddech najwierniejszego przyjaciela, nic innego nie miało znaczenia. Leciałam razem z nim ku odległym krainom. Założę się, że odjazd lepszy niż na dragach.
Wreszcie po godzinie wypadłam znowu na jeden z głównych traktów. W oczy rzuciła mi się od razu nietypowa niespodzianka: stojąca na rozstaju dróg dziewczyna na skarogniadym koniu w pełnym rzędzie, obracająca w rękach mapę z dość nietęgą miną. To bodajże ten Steal the Shower, czy coś, chociaż lepiej byłoby znać imię właścicielki. Po chwili mnie zauważyła.
<Alexandra? :)>
692 słowa
Elementy treningu z Evening Star
wtorek, 12 maja 2020
Od Alexandry K.
Leżałam rozciągnięta na łóżku, wpatrując się w jasny ekran laptopa. Spędzałam w domu zdecydowanie zbyt dużo czasu, bo nawet zajęcia, które nigdy mi się jeszcze nie nudziły, zaczynały mnie męczyć. Przejrzałam szybko Netflixa, łudząc się, że znajdę serial, który mnie zainteresuje i jak się spodziewałam, nie natrafiłam na nic ciekawego. W zasadzie nie miało to dla mnie więcej sensu niż chodzenie do lodówki. Z jednej strony ma się nadzieję na znalezienie czegoś dobrego, a z drugiej wiadomo, że nie będzie w niej nic innego niż pół godziny wcześniej. Powoli zaczynałam usypiać, ale ośliniony język Nevady, która zaczęła z pasją lizać moją twarz, skutecznie mi w tym przeszkodził. Podrapałam suczkę za uchem, a następnie odwróciłam się na drugi bok, uznając, że krótka drzemka mi nie zaszkodzi. Zamknęłam oczy, ale kiedy opuszczałam głowę, zamiast na miękkie poduszki natrafiłam na krawędź laptopa.
— Auć! — syknęłam i usiadłszy gwałtownie, pogładziłam miejsce zderzenia z komputerem.
Zdenerwowałam się lekko. W najbliższym czasie mogłam tylko pomarzyć o spaniu. Podniosłam się na nogi i wzdychając cicho, skierowałam się w stronę drzwi. Gwizdnęłam delikatnie, a Nevada wstała z podłogi i powoli ruszyła w moją stronę. Zwlekłam się po schodach. Od razu, gdy otworzyłam półkę na buty, do moich uszu dobiegł dźwięk kroków zbliżającego się Jantara. Jak zwykle zjawiał się, kiedy nadchodziła okazja na wyjście na zewnątrz.
Wsunęłam na nogi moje ulubione adidasy i przekręciłam klucz w zamku. Było dość ciepło, więc nie widziałam potrzeby zarzucania niczego na ramiona. Otworzyłam drzwi i wyszłam z budynku. Za mną podążyły uszczęśliwione perspektywą wyjścia na zewnątrz pieski. Nie chodziło o to, że były cały zamknięte w czterech ścianach, wręcz przeciwnie wychodziły bardzo często, ale najzwyczajniej w świecie cieszyła je możliwość powęszenia dookoła. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę rozwieszonego między drzewami hamaka. Położyłam się na nim i włożyłam ręce pod głowę. Poddałam się miarowemu bujaniu i nic nie mogło mi już przeszkodzić w zaśnięciu.
~~~~
Obudził mnie głos mojej rodzicielki.
— Stanley przyjeżdża za pół godziny i byłoby miło jakbyś była na miejscu — powiedziała ciepło.
— Mhmm — mruknęłam, przecierając oczy. Chciałam się podnieść do pozycji siedzącej, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wywróciła się do tyłu. Parsknęłam zdenerwowana i już miałam wstać, gdy po raz kolejny język Nevady, która przybiegła, usłyszawszy moje zderzenie z ziemią, musiał się spotkać z moją twarzą. Odsunęłam suczkę i podniosłam się z ziemi. Mama weszła już do domu, a ja podążyłam jej śladem. Zawołałam tylko Jantara, który, znając życie, wylegiwał się gdzieś w cieniu. Kiedy oba czworonogi były już w domu, zamknęłam drzwi i ruszyłam do swojego pokoju. Szare dresy zamieniłam na ciemne bryczesy z pełnym lejem. Nie miałam zamiaru wsiadać, więc z racji wysokiej temperatury postanowiłam zrezygnować ze skórzanych oficerek na rzecz czarnych skarpet jeździeckich i adidasów. Założyłam jeszcze niebieską polówkę i wciągnęłam ją w spodnie. Podeszłam do toaletki i przejrzałam się w lusterku. Miałam dzisiaj wyjątkowo gładką cerę, więc uznałam, że wytuszowanie rzęs w zupełności wystarczy. Otworzyłam szufladę, ale nigdzie nie zauważyłam mojej ulubionej mascary. Po przetrząśnięciu kilku półek z kosmetykami zorientowałam się, że ostatnio miałam ją w torebce. Pogratulowałam sobie w duchu bałaganu, który narobiłam i skierowałam się w stronę szafy. Wyjęłam z torby moją zgubę i pospiesznie podeszłam do lusterka, aby wytuszować rzęsy. Wyjątkowo obyło się bez wsadzania sobie szczoteczki do oka. Wyjęłam z szafki płócienną torbę i wrzuciłam do środka najpotrzebniejsze rzeczy. Rozejrzałam się po pokoju i upewniwszy się, że mam wszystko co potrzebne ruszyłam do wyjścia. Założyłam buty i widząc, że mama czeka już na mnie na podjeździe, wyszłam z domu. Ruszyłam w stronę białego mercedesa i wrzuciwszy torbę na tylne siedzenie, usiadłam obok mamy.
~~~~
Droga zajęła może dziesięć minut. Wysiadłam z samochodu od razu, gdy się zatrzymał. Wzięłam z tylnego siedzenia torbę i teczkę z dokumentami, którą przygotowała moja rodzicielka. Kobieta wyszła z samochodu i stanęła obok mnie.
— Możesz dać mi te papiery kochana, pójdę załatwić formalności, a ty czekaj na Stanleya. Powinien być za jakieś dziesięć minut — oznajmiła.
Kiwnęłam tylko głową i oparłam się o samochód. Wyjęłam z torby telefon i zaczęłam przeglądać Instagrama. Po paru minutach usłyszałam samochód skręcający w stronę stajni. Zobaczyłam znajomą przyczepę dla koni. Wrzuciłam telefon do torby i położywszy ją na dachu mercedesa, ruszyłam w stronę samochodu, którym miał być transportowany Stanley. Kierowca zaparkował, po czym wysiadłszy, podszedł do mnie.
— Dzień dobry — skinęłam głową, a mężczyzna odpowiedział tym samym. — Mama jest w recepcji, za chwilę powinna przyjść — przekazałam.
Mężczyzna odburknął coś i poszedł otwierać tył przyczepy. Nie wyglądał na chętnego do rozmowy, więc uznałam, że nie będę próbować pociągnąć konwersacji. Weszłam do przyczepy i pogłaskałam ogiera po szyi. Uznałam, że na więcej pieszczot przyjdzie czas, kiedy już go ogarnę. Odwiązałam uwiąz i wycofawszy Stanleya z przyczepy, wyprowadziłam go na dziedziniec. Jak zwykle prezentował się bardzo dostojnie. Pogładziłam ogiera po szyi, bo pocałowanie go w chrapy, podczas gdy rozglądał się dookoła z uniesioną głową, było dość trudnym zadaniem. Nie do końca wiedziałam co mam teraz zrobić. Nigdy nie lubiłam bycia gdzieś po raz pierwszy. Teraz też nie miałam pojęcia co mam ze sobą począć. Rozejrzałam się dookoła, aby zorientować się, czy nie idzie ktoś, kto mógłby mi pomóc. Nikogo nie zauważyłam, więc postanowiłam poczekać, aż wróci moja mama.
<Ktoś?>
848 słów
Brak elementów treningu konia
— Auć! — syknęłam i usiadłszy gwałtownie, pogładziłam miejsce zderzenia z komputerem.
Zdenerwowałam się lekko. W najbliższym czasie mogłam tylko pomarzyć o spaniu. Podniosłam się na nogi i wzdychając cicho, skierowałam się w stronę drzwi. Gwizdnęłam delikatnie, a Nevada wstała z podłogi i powoli ruszyła w moją stronę. Zwlekłam się po schodach. Od razu, gdy otworzyłam półkę na buty, do moich uszu dobiegł dźwięk kroków zbliżającego się Jantara. Jak zwykle zjawiał się, kiedy nadchodziła okazja na wyjście na zewnątrz.
Wsunęłam na nogi moje ulubione adidasy i przekręciłam klucz w zamku. Było dość ciepło, więc nie widziałam potrzeby zarzucania niczego na ramiona. Otworzyłam drzwi i wyszłam z budynku. Za mną podążyły uszczęśliwione perspektywą wyjścia na zewnątrz pieski. Nie chodziło o to, że były cały zamknięte w czterech ścianach, wręcz przeciwnie wychodziły bardzo często, ale najzwyczajniej w świecie cieszyła je możliwość powęszenia dookoła. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę rozwieszonego między drzewami hamaka. Położyłam się na nim i włożyłam ręce pod głowę. Poddałam się miarowemu bujaniu i nic nie mogło mi już przeszkodzić w zaśnięciu.
~~~~
Obudził mnie głos mojej rodzicielki.
— Stanley przyjeżdża za pół godziny i byłoby miło jakbyś była na miejscu — powiedziała ciepło.
— Mhmm — mruknęłam, przecierając oczy. Chciałam się podnieść do pozycji siedzącej, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wywróciła się do tyłu. Parsknęłam zdenerwowana i już miałam wstać, gdy po raz kolejny język Nevady, która przybiegła, usłyszawszy moje zderzenie z ziemią, musiał się spotkać z moją twarzą. Odsunęłam suczkę i podniosłam się z ziemi. Mama weszła już do domu, a ja podążyłam jej śladem. Zawołałam tylko Jantara, który, znając życie, wylegiwał się gdzieś w cieniu. Kiedy oba czworonogi były już w domu, zamknęłam drzwi i ruszyłam do swojego pokoju. Szare dresy zamieniłam na ciemne bryczesy z pełnym lejem. Nie miałam zamiaru wsiadać, więc z racji wysokiej temperatury postanowiłam zrezygnować ze skórzanych oficerek na rzecz czarnych skarpet jeździeckich i adidasów. Założyłam jeszcze niebieską polówkę i wciągnęłam ją w spodnie. Podeszłam do toaletki i przejrzałam się w lusterku. Miałam dzisiaj wyjątkowo gładką cerę, więc uznałam, że wytuszowanie rzęs w zupełności wystarczy. Otworzyłam szufladę, ale nigdzie nie zauważyłam mojej ulubionej mascary. Po przetrząśnięciu kilku półek z kosmetykami zorientowałam się, że ostatnio miałam ją w torebce. Pogratulowałam sobie w duchu bałaganu, który narobiłam i skierowałam się w stronę szafy. Wyjęłam z torby moją zgubę i pospiesznie podeszłam do lusterka, aby wytuszować rzęsy. Wyjątkowo obyło się bez wsadzania sobie szczoteczki do oka. Wyjęłam z szafki płócienną torbę i wrzuciłam do środka najpotrzebniejsze rzeczy. Rozejrzałam się po pokoju i upewniwszy się, że mam wszystko co potrzebne ruszyłam do wyjścia. Założyłam buty i widząc, że mama czeka już na mnie na podjeździe, wyszłam z domu. Ruszyłam w stronę białego mercedesa i wrzuciwszy torbę na tylne siedzenie, usiadłam obok mamy.
~~~~
Droga zajęła może dziesięć minut. Wysiadłam z samochodu od razu, gdy się zatrzymał. Wzięłam z tylnego siedzenia torbę i teczkę z dokumentami, którą przygotowała moja rodzicielka. Kobieta wyszła z samochodu i stanęła obok mnie.
— Możesz dać mi te papiery kochana, pójdę załatwić formalności, a ty czekaj na Stanleya. Powinien być za jakieś dziesięć minut — oznajmiła.
Kiwnęłam tylko głową i oparłam się o samochód. Wyjęłam z torby telefon i zaczęłam przeglądać Instagrama. Po paru minutach usłyszałam samochód skręcający w stronę stajni. Zobaczyłam znajomą przyczepę dla koni. Wrzuciłam telefon do torby i położywszy ją na dachu mercedesa, ruszyłam w stronę samochodu, którym miał być transportowany Stanley. Kierowca zaparkował, po czym wysiadłszy, podszedł do mnie.
— Dzień dobry — skinęłam głową, a mężczyzna odpowiedział tym samym. — Mama jest w recepcji, za chwilę powinna przyjść — przekazałam.
Mężczyzna odburknął coś i poszedł otwierać tył przyczepy. Nie wyglądał na chętnego do rozmowy, więc uznałam, że nie będę próbować pociągnąć konwersacji. Weszłam do przyczepy i pogłaskałam ogiera po szyi. Uznałam, że na więcej pieszczot przyjdzie czas, kiedy już go ogarnę. Odwiązałam uwiąz i wycofawszy Stanleya z przyczepy, wyprowadziłam go na dziedziniec. Jak zwykle prezentował się bardzo dostojnie. Pogładziłam ogiera po szyi, bo pocałowanie go w chrapy, podczas gdy rozglądał się dookoła z uniesioną głową, było dość trudnym zadaniem. Nie do końca wiedziałam co mam teraz zrobić. Nigdy nie lubiłam bycia gdzieś po raz pierwszy. Teraz też nie miałam pojęcia co mam ze sobą począć. Rozejrzałam się dookoła, aby zorientować się, czy nie idzie ktoś, kto mógłby mi pomóc. Nikogo nie zauważyłam, więc postanowiłam poczekać, aż wróci moja mama.
<Ktoś?>
848 słów
Brak elementów treningu konia
piątek, 8 maja 2020
Od Dalii P. CD. Sebastiana M.
Z zaciętą miną i ręką zaciśniętą w pięść na uwiązie maszerowałam przed siebie ku pastwiskom, by zabrać z nich Horyzonta do zaprzęgu. Cherie miała akurat dzień wolny, i bardzo dobrze zarówno dla niej, jak i dla mnie. Podczas okresu jesteśmy równie nieznośne. Przed chwilą w dodatku prawie wyłożyłam się jak długa na kałuży śliskiego błota, a skończyło się na mokrej papie przylepionej do bryczesów do wysokości kolan. W tym momencie naprawdę miałam ochotę kogoś ugryźć, i rzecz jasna nie rozglądałam się zbytnio, a parłam do przodu jak prawdziwy, niczym niehamowany kłusak. Zbliżającego się mężczyznę zauważyłam w ostatniej chwili, i choć moje spojrzenie było przepełnione raczej zmęczeniem i neutralnością, cofnął się o krok, po czym na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zdecydowanie mi nieznany, choć trochę młodszy, niż stwierdziłam na pierwszy rzut oka.
— A pan to czego tutaj szuka? - może mój ton nie był pretensjonalny, ale dobór słów wyjątkowo nietrafiony. Zbeształam się w myślach i przełknęłam kulkę zdenerwowania.
— Widziałaś może gdzieś tutaj gniadego konia? - gniadego konia? Ciężko byłoby nie spotkać chociaż trzech w zasięgu wzroku... moją uwagę przykuł rosyjski akcent gościa. Mimo pochmurnego dnia nosił ciemne okulary, mocno kontrastujące z jasną cerą. Twarz okalały orzechowe, gęste, lekko kręcone włosy, miał na sobie zwykłą bluzę i trochę wytarte jeansy. - Ach, wiem, jak to głupio musiało zabrzmieć. Chodzi o to, że moja klacz przyjechała w to miejsce kilka godzin temu a ja nie byłem w stanie dostać się tutaj na czas przez pewne niefortunne zrządzenie losu. Kierowca ponoć wyprowadził ją z przyczepy i chwilę potem odjechał a mi padł telefon i nawet nie mogłem zadzwonić. - nowa sytuacja pozwoliła mi zapomnieć o dzisiejszym poranku, rozchmurzyć się trochę i skupić na gościu. Zmarszczyłam lekko brwi, analizując wczorajszy wieczór, ale nie przypominałam sobie żadnego transportu. Pewnie przywieźli ją dziś rano. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, chłopak ciągnął swój nieco chaotyczny monolog:
— Zapomniałem się przedstawić, jestem Sebastian Morozow, nowicjusz w tejże placówce rekreacyjno-sportowej — dodał po krótkiej chwili z rozbawieniem — Już pierwszego dnia zdołałem się spóźnić, zgubić własnego konia i ominąć oprowadzankę po tym miejscu. Mniejsza jednak z tym wszystkim, widziałaś może tutaj gdzieś konia bez opieki lub wiesz, kto mógłby się owym istnieniem zaopiekować? I wiesz może, czy jest ktoś z zarządu na miejscu? Chciałbym trochę wytłumaczyć całe zajście... Nie ukrywam, że głupio mi jest trochę z chaosu, jaki stworzyłem. - uśmiechnęłam się delikatnie i wyciągnęłam rękę w jego stronę.
— Dalia Piasecka. - rzekłam serdecznym, wyuczonym przez lata przyjmowania klientów, głosem. Uścisnęliśmy sobie dłonie; jego była dość zimna. - Wszystko jest w najlepszym porządku, naprawdę nie słyszałam o żadnym chaosie, a jestem tu dwadzieścia cztery na dobę. Pański koń czeka już zapewne w tej w stajni. - wskazałam na budynek otaczający dziedziniec z dwóch stron. Stajenni otwierali właśnie górne części boksów, w których natychmiast pojawiały się końskie łby. - Chce pan go teraz odwiedzić?
— Och, z przyjemnością. Nie widzieliśmy się aż jeden dzień! - tym razem oboje parsknęliśmy śmiechem. Coś czuję, że trafiłam na jedną z moich ulubionych osobowości. Ledwo weszliśmy do stajni, zaczepiłam w korytarzu Arka, wydzielającego właśnie koniom indywidualne pasze.
— Hej, wiesz gdzie jest ta klacz, co przyjechała kilka godzin temu? Gniada? - mój dobry znajomy już szykował mi ciętą ripostę, ale ugryzł się w język, widząc nieznajomego.
— Chyba w trzydziestym drugim, albo trzecim. - odparł krótko, po czym szybko wrócił do przerwanego zajęcia. Ruszyłam energicznym marszem wzdłuż korytarza, nowy towarzysz z łatwością dotrzymywał mi kroku. Pewnie po części ze względu na bardziej imponujący wzrost... - pomyślałam z nutką żalu.
— Flynn. - rzekł wreszcie rosjanin i prawie że podbiegł do boksu z numerem trzydziestym drugim. Uśmiechnęłam się na widok chłopaka klepiącego, a następnie obejmującego szyję skarogniadej klaczy, z ciekawą ,,błyskawicą" na czole i uroczą chrapką. Gdy już skończyli wstępne czułości, sama wyciągnęłam rękę ku pyskowi wierzchowca. Ten natychmiast podniósł głowę do góry, próbując mnie dziabnąć, więc przejechałam oszukańczo ręką po podbródku klaczy. Lubiłam się w ten sposób bawić z Arweną, jedną z moich wychowanek.
— Niepokorna. - stwierdziłam z uznaniem. - Pewnie młoda?
— Równo 6 lat stuknęło niedawno tej wariatce.
— Jest w tym samym wieku, co Cherie. - mruknęłam, przyglądając się sylwetce konia. Na chwilę zapadła krępująca cisza. - Potrzebujesz jeszcze czegoś?
<Sebastian Morozow? :3>
634 słowa
Brak elementów treningu z koniem
— A pan to czego tutaj szuka? - może mój ton nie był pretensjonalny, ale dobór słów wyjątkowo nietrafiony. Zbeształam się w myślach i przełknęłam kulkę zdenerwowania.
— Widziałaś może gdzieś tutaj gniadego konia? - gniadego konia? Ciężko byłoby nie spotkać chociaż trzech w zasięgu wzroku... moją uwagę przykuł rosyjski akcent gościa. Mimo pochmurnego dnia nosił ciemne okulary, mocno kontrastujące z jasną cerą. Twarz okalały orzechowe, gęste, lekko kręcone włosy, miał na sobie zwykłą bluzę i trochę wytarte jeansy. - Ach, wiem, jak to głupio musiało zabrzmieć. Chodzi o to, że moja klacz przyjechała w to miejsce kilka godzin temu a ja nie byłem w stanie dostać się tutaj na czas przez pewne niefortunne zrządzenie losu. Kierowca ponoć wyprowadził ją z przyczepy i chwilę potem odjechał a mi padł telefon i nawet nie mogłem zadzwonić. - nowa sytuacja pozwoliła mi zapomnieć o dzisiejszym poranku, rozchmurzyć się trochę i skupić na gościu. Zmarszczyłam lekko brwi, analizując wczorajszy wieczór, ale nie przypominałam sobie żadnego transportu. Pewnie przywieźli ją dziś rano. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, chłopak ciągnął swój nieco chaotyczny monolog:
— Zapomniałem się przedstawić, jestem Sebastian Morozow, nowicjusz w tejże placówce rekreacyjno-sportowej — dodał po krótkiej chwili z rozbawieniem — Już pierwszego dnia zdołałem się spóźnić, zgubić własnego konia i ominąć oprowadzankę po tym miejscu. Mniejsza jednak z tym wszystkim, widziałaś może tutaj gdzieś konia bez opieki lub wiesz, kto mógłby się owym istnieniem zaopiekować? I wiesz może, czy jest ktoś z zarządu na miejscu? Chciałbym trochę wytłumaczyć całe zajście... Nie ukrywam, że głupio mi jest trochę z chaosu, jaki stworzyłem. - uśmiechnęłam się delikatnie i wyciągnęłam rękę w jego stronę.
— Dalia Piasecka. - rzekłam serdecznym, wyuczonym przez lata przyjmowania klientów, głosem. Uścisnęliśmy sobie dłonie; jego była dość zimna. - Wszystko jest w najlepszym porządku, naprawdę nie słyszałam o żadnym chaosie, a jestem tu dwadzieścia cztery na dobę. Pański koń czeka już zapewne w tej w stajni. - wskazałam na budynek otaczający dziedziniec z dwóch stron. Stajenni otwierali właśnie górne części boksów, w których natychmiast pojawiały się końskie łby. - Chce pan go teraz odwiedzić?
— Och, z przyjemnością. Nie widzieliśmy się aż jeden dzień! - tym razem oboje parsknęliśmy śmiechem. Coś czuję, że trafiłam na jedną z moich ulubionych osobowości. Ledwo weszliśmy do stajni, zaczepiłam w korytarzu Arka, wydzielającego właśnie koniom indywidualne pasze.
— Hej, wiesz gdzie jest ta klacz, co przyjechała kilka godzin temu? Gniada? - mój dobry znajomy już szykował mi ciętą ripostę, ale ugryzł się w język, widząc nieznajomego.
— Chyba w trzydziestym drugim, albo trzecim. - odparł krótko, po czym szybko wrócił do przerwanego zajęcia. Ruszyłam energicznym marszem wzdłuż korytarza, nowy towarzysz z łatwością dotrzymywał mi kroku. Pewnie po części ze względu na bardziej imponujący wzrost... - pomyślałam z nutką żalu.
— Flynn. - rzekł wreszcie rosjanin i prawie że podbiegł do boksu z numerem trzydziestym drugim. Uśmiechnęłam się na widok chłopaka klepiącego, a następnie obejmującego szyję skarogniadej klaczy, z ciekawą ,,błyskawicą" na czole i uroczą chrapką. Gdy już skończyli wstępne czułości, sama wyciągnęłam rękę ku pyskowi wierzchowca. Ten natychmiast podniósł głowę do góry, próbując mnie dziabnąć, więc przejechałam oszukańczo ręką po podbródku klaczy. Lubiłam się w ten sposób bawić z Arweną, jedną z moich wychowanek.
— Niepokorna. - stwierdziłam z uznaniem. - Pewnie młoda?
— Równo 6 lat stuknęło niedawno tej wariatce.
— Jest w tym samym wieku, co Cherie. - mruknęłam, przyglądając się sylwetce konia. Na chwilę zapadła krępująca cisza. - Potrzebujesz jeszcze czegoś?
<Sebastian Morozow? :3>
634 słowa
Brak elementów treningu z koniem
Subskrybuj:
Posty (Atom)