→ Zawody: Aktualnie zawieszone
→ Postać miesiąca: Aktualnie zawieszone

piątek, 1 maja 2020

Od Felicji K. CD. Dalii P.

Siedziałam na miejscu pasażera samochodu ojca, z twarzą skierowaną ku słońcu. Z zamkniętymi oczami, cieszyłam się pomarańczowymi promieniami głaszczącymi moje policzki. Utwory Mozarta, odtwarzane z kasety, motywowały mnie do wspominania.
Wspominałam różne rzeczy. Na przykład piękny, deszczowy dzień, kiedy przyjechałam obejrzeć Blue. Nigdy wcześniej na nim nie jeździłam, ale pamiętałam jego cudownie miękką sierść i grzywę, spokojne jak na źrebaka usposobienie i te urocze odmianki. Z nadzieją usiadłam w siodle. Jak zwykle, pierwsze chwile na nowym koniu nie były najlepsze. Wałach zadzierał łeb do góry, ciągnął go w dół, gdyby mógł, wykręciłby go i pocałował mnie w nos. Podobno z nim było to normalne, tylko sprawdzał jeźdźca. Ale ja wtedy czułam złość na siebie, bo nie potrafiłam opanować konia oraz strach, że nie będę mogła go kupić. W końcu jednak udało mi się uspokoić i rozluźnić. Koń, widocznie czując różnicę, również się uspokoił i zaczął chodzić jak w zegarku. Prędko okazało się, że naprawdę się zgrywamy. Na ujeżdżalni śmigał, aż się za nim kurzyło, bez mrugnięcia okiem (no dobrze, z mrugnięciem), wykonywał różne elementy układów, jakie tylko mi przychodziły do głowy. Gdy przyszła kolej na skoki, nie rozczarowałam się. Jako koń sportowy, jak to ja określam, skoczkowiec, naprawdę wygodnie pokonywał przeszkody. Nie rzucał się na nie zanadto, ale był chętny do współpracy, nie wybijał mnie w powietrze. Widać było, że sprawia mu to prawdziwą radość. Chociaż, jeszcze bardziej od skoków kochał wodę, o czym się przekonałam jadąc z nim następnego dnia w teren. Wszędzie roiło się od głębokich kałuż, a Blue chyba czuł się w obowiązku wtranżolić się do każdej z nich. Buty, bryczesy, nawet bluza, wszystko było w błocie. Jednak to i inne mankamenty, które wychodziły w trakcie poznawania tej wersji konia, nie odwiodły mnie od wcześniejszego założenia. Teraz jechał w koniowozie przed nami, kierowanym przez jego byłą fundatorkę. Miło z jej strony, że zaoferowała nam tę usługę, wiedząc, że ojciec nie ma uprawnień do prowadzenia takich cud techniki. Jednocześnie rozumiałam jej potrzebę oddalenia momentu rozstania z koniem, którym opiekowała się od źrebaka i z którym musiała przeżyć wiele cudownych chwil.
Przypomniało mi się również, jak dostałam powiadomienie o nowym wywiadzie z ludźmi ważnymi w polskim świecie jeździeckim i jak po nim zaczęłam się zastanawiać, czy to, co teraz mam, na pewno mi odpowiada. Nowi znajomi z liceum rzadko się odzywali, zwykle przesyłali jakieś memy albo pytali o lekcje lub nuty na chór. Ale głównie milczeli. Odezwały się za to dwie stare znajome, które utrzymywały mnie w przekonaniu, że mogę być kimś więcej jak tylko informacją turystyczną. Mimo to czułam się bardzo przywiązana do swojej nowej szkoły. Była dość przytulna, a mi wygodnie było z takim życiem. Daleko od ideału, ale wygodniej niż za lat podstawówki. W stajni znajomych nie miałam zbyt wielu, a ci, którzy mnie kojarzyli zazwyczaj jedynie machali mi na cześć i pa. Mieszkanie z dziadkami też nie było spełnieniem marzeń. Ale wciąż głupio mi było wszystko to rzucić, zwłaszcza, że naprawdę dobrze mi było na, tu wkracza geografia, Wyżynie Lubelskiej. Wąwozy lessowe, lasy i łąki przecinane rzekami, teren pofalowany niczym flaga na maszcie w wietrzny dzień... W końcu wygadałam się komuś z tych swoich rozmyślań, rozterek, jakkolwiek by tego nie nazwać. Jako jedna z tych osób, które utrzymywały, że mam depresję oraz, że jestem bardzo wartościową osobą (jedno i drugie uparcie negowałam, choć w duchu czułam, że chcę, aby to była prawda) Olka poinformowała mnie, że nie mam nawet co myśleć, jeżeli mam spełnić swoje marzenia. Niedługo po niej dowiedzieli się właściwie wszyscy moi znajomi, który zareagowali, w mniej lub bardziej wylewny sposób, tak samo.
Przypomniałam sobie, jak po zdaniu Brązowej Odznaki, odebraniu wszystkich świstków, zabraniu przypinki (którą zgubiłam przynajmniej 5 razy w samym samochodzie, który zabrał mnie w pobliże mieszkania) i rozpoczęciu drogi powrotnej do stajni, nagle wszystkie emocje ze mnie wypłynęły. Głupio mi było siedzieć obok koleżanki, która owej odznaki nie dostała, ale nie mogłam się powstrzymać. Uśmiechałam się, a łzy płynęły swobodnie strumieniami. Za zamkniętymi oczami widziałam wtedy swoją młodszą, może 5 letnią wersję. Mówiłam jej, że się udało. Że nie jestem bezużytecznym śmieciem. Że może marzenia się jednak spełniają.
Hah, to jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy miałam inne zdanie na ten temat.
Byłam świeża jak... skowronek? Czy skowronki mogą być świeże?
Byłam wyspana po całonocnej jeździe. Nie, żebym długo spała, właściwie drzemałam co jakiś czas, ale tyle mi wystarczyło. Słynęłam z tego, że na wyjazdach potrafiłam być na nogach do drugiej i potem wstawać skoro świt, o takiej szóstej na przykład. Albo i wcześniej. A potem i tak biegałam najbardziej nakręcona ze wszystkich... Wyjazdy chyba dobrze mi robią. Albo źle, bo zawsze coś na nich odwalam.
– Spać mi się chce – głos ojca rozbrzmiał w mojej głowie jakby zza grobu.
– Ani się waż, mamy dojechać w jednym kawałku.
– To czemu nic nie gadasz?
– Po prostu myślę.
– To jak mam nie spać – ojciec ziewnął niczym lew na sawannie. Niczym nieskrępowany, pan na włościach.
Zastanowiłam się nad jakimś tematem do rozmowy. Niewiele przychodziło mi do głowy sensowych rzeczy, głównie takie, z których wolałam się nie spowiadać rodzicowi. Chyba mój mózg nie przełączył się jeszcze z nocnego, powalonego, trybu. Rzuciłam więc, że trochę boję się spotkania z nowymi ludźmi. Oczywiście skończyło się na wypominaniu mi, jak wiele razy zawaliłam, bo po prostu bałam się człowieka.
– Pamiętasz, jak pojechałam z matką na koncert Mazowsza? I podczas przerwy chciałam pójść kupić coś pić, ale, że nigdzie nic nie było, to matka kazała mi się zapytać ochroniarza, heh.
– Musisz się w końcu ogarnąć. Nie załatwisz nic w życiu z takim podejściem. Ja w twoim wieku już jeździłem sam na jachty i miałem pod sobą ludzi.
– Powtarzasz to już... Enty raz w moim życiu.
– Bo dalej się nie ogarnęłaś – dostałam kuksańca w bok.

~*~

Ojciec zawieruszył się gdzieś z misją ogarnięcia jakichś szczegółów i poroznoszenia moich i Blue rzeczy. Ja zostałam sama z Blue – jego była opiekunka już się z nim pożegnała i odjechała w pośpiechu. Oprowadziłam go trochę po okolicy, sama ją podziwiając i starając się zapamiętać drogi. Po tym, jak pozwoliłam Blue na zapoznanie się przez ogrodzenie z częścią nowych znajomych, zabrałam go do boksu.
– Później do ciebie wrócę, piękny. Na razie zapoznaj się z nowym domkiem. No kto ma nowy domek?~ Daj pysk, zrobimy zdjęcie dla twoich fanów.
Dzięki Bogu, ta stajnia nie była z rodzaju tych, co to wszędzie ciemno jak... Nocą. Szybko pyknęłam kilka fotek, wybrałam ze trzy i dodałam do relacji na Instagramie. Przejechałam czule po pysku konia i ruszyłam na odsiecz biednemu ojcu, zostawionemu samemu sobie.
Pomogłam mu poroznosić, co jeszcze zostało, podpisałam, co musiałam i odebrałam wszystkie EKSKLUZYWNE ITEMKI, znaczy, ubrania i sprzęt klubowy. Kupiłam po jednym z każdego rodzaju, w miarę możliwości, w najbardziej niebieskich wersjach. A co się będę ograniczać!
Po wyjściu z pokoju, gdzie wszystko leżało w pięknym nieładzie (zgodnie z napisem na mojej bluzie Find your comfort in the chaos), ruszyłam za ojcem dziedzińcem.
– Już, tak? Poradzisz sobie?
– Raczej tak – westchnęłam.
Wtuliłam się w ojca. Policzkiem dotykałam haftu na jego klatce piersiowej. Pewnie go sobie odbiłam, ale mnie to nie obchodziło. Kochałam, naprawdę kochałam... Czuć się kochaną. Czy to masło maślane? Być może, ale taka prawda. Rzadko zdarzały się te chwile zapomnienia wszystkich waśni, wszystkiego... Zostawiając tylko więź rodzinną. Piękne, ale krótkie. Ojciec potargał mi włosy, cmoknął na do widzenia i ruszył w kierunku parkingu.
– Pa! – krzyknęłam jeszcze za nim. Machnął niezgrabnie ręką, nie odwracając się nawet.
Po ponownym wzięciu Blue na spacer i odstawieniu go do boksu, wróciłam do własnych czterech ścian. Właściwie to zabawne, mieć własny pokój. Nie pamiętam, kiedy miałam tak naprawdę prywatność.
Co zrobiłby normalny człowiek w takiej sytuacji? Poszedłby przywitać się z ludźmi, których widział po drodze? Rozpakowałby się i zaczął przyzwyczajać do nowego położenia? Być może. Ale mnie nie da się nazwać normalnym człowiekiem. Nawet, jeśli taki nie istnieje, jestem z 200% bardziej powalona. Tak czy inaczej, wygrzebałam z walizki laptop. Po bieganinie na korytarzu w celu zlokalizowania hasła do Wi-Fi w końcu udało mi się zalogować do sieci. Szybko sprawdziłam każde miejsce w necie, gdzie się udzielałam. Zajęło mi to trochę czasu, ale przynajmniej ochłonęłam. Dzięki znajomym dźwiękom szybko zaczęłam czuć się bardziej komfortowo w pomieszczeniu, które miało mi od teraz służyć za przestrzeń do życia. Ze słuchawkami w uszach, nareszcie udało mi się ogarnąć swoje graty. Poukładałam wszystkie walizki w jednej i wsunęłam ją pod łóżko. Tak, to wyglądało teraz, jak mój pokój.

~*~

Obudziłam się przed budzikiem. Wtuliłam się w jaśka, chcą wrócić do pięknej krainy snów, gdzie można mordować do woli, spełniać marzenia czy umawiać się z bandą twoich husbanodosów i waifu. Poduszka, mimo, że wiernie służyła od lat, straciła wszelką moc. Szybko na tyle, na ile pozwalał mi stan poobudzeniowy, wyłączyłam dzwonek, zanim zdążył zadzwonić, budząc całą okolicę. Nie wiedziałam, ile mam tu współlokatorek, współlokatorów... Ale wolałam nikogo nie denerwować. Starym zwyczajem sprawdziłam, co dzieje się na świecie. Oświetlona delikatnym blaskiem ekranu, czułam, jak wraca do mnie pełnia świadomości. Zwlokłam się z łóżka i ogarnęłam w łazience. Przywdziałam czarne botki, legginsy oraz równie czarny, cienki kardigan. Koszulka w kolorze krwistej czerwieni przełamywała depresyjną aurę. Związałam włosy w niedbałego warkocza (wciąż nie do końca umiem wiązać warkocze samej sobie, eh), zakończonego czarną gumką. Pomalowana, czułam się gotowa na spotkanie ze światem.
Wychynęłam z pokoju i przemknęłam się do kuchni. Nie wiedziałam, czy istnieje jakiś podział na żarcie moje i wasze, ale znalazłam niepodpisane pudełko jajek.
– Jajecznica, czy to nie brzmi pięknie?
Szybko ogarnęłam sobie śniadanie. Starałam się, aby jak najmniej czasu spędzić w tym miejscu. Nie czułam się pewnie ze świadomością, że może zaraz ktoś wpaść i zobaczyć, jak jem. Zwłaszcza, jeśli miałoby się okazać, że te jajka były jednak czyjeś.
Jak piorun wyleciałam na dwór. To chyba nie był mój dzień. Od razu zwróciłam na siebie uwagę jakiegoś owczarka. Nie przekonałam się, czy to zwierz agresywny, bo właściwie od razu został pochwycony przez jakąś dziewczynę. Muszę przyznać, naprawdę ładną dziewczynę. Ale czy ja przypadkiem nie określam tak ludzi za łatwo? Z resztą, przyjechałam tu dla koni, nie dla jakichś związków. Chyba. Może. Albo...
– Hej, nie przyjechałaś tu przypadkiem wczoraj.
– Em... To znaczy tak, przy... – Czemu ludzie zawsze mnie biorą z zaskoczenia – Przyjechałam tu wczoraj. Jesteś tu stałym bywalcem, czy coś...?
– Trudno, żeby nie. Moja matka jest właścicielką tego wszystkiego.
O, i jeszcze jakaś wyższa klasa społeczna. Może warto byłoby się z nią poznać.
– Oł... Rozumiem – pokiwałam głową – Felka. A ty, mości panienko?

<Dalia? Pisałam w środku nocy, a jak można wyczytać... To ciekawa pora, heh>

1717 słów
Brak elementów treningu z koniem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez My Pastel Life