Ach, ci waleczni, kochani BOJowcy - jeszcze Polska nie zginęła, póki oni żyją! Oczywiście słyszałam podszepty moich dziecinnych diabełków, niepozostawiających suchej nitki na jeźdźcach z typowych rekreacyjnych szkółek, wytykających każdy ich błąd, rozczulających się nad biednym konikiem, ale dorosłam już do tego poziomu, w którym zachowywałam te informacje dla siebie, a na zewnątrz działałam według zasady doceniaj. Na własnej skórze mogłam przekonać się, jak takie zachowanie motywuje człowieka. Poza tym ufałam naszym stacjonarnym trenerom, którzy w razie potrzeby potrafili szybko postawić ludzi do pionu. Tuż po wyczyszczeniu i odłożeniu sprzętu Cherie wzięłam rząd Evening Star, jednak kiedy tylko wyszłam na korytarz zatrzymał mnie głos dziewczyny:
— Nie wiem czy masz czas, ale mogłabyś mnie trochę oprowadzić? - zapytała. - Zanim dowiem się, czy oficjalnie zostałam członkinią Klubu. - zaśmiała się przyjaźnie, a ja krótko jej zawtórowałam, choć trochę z innego powodu.
— Już nią jesteś. O to się nie martw. - nie słyszałam jeszcze o kimś, kto nie zostałby przyjęty. Gorzej było z utrzymaniem się w formacji, bowiem rekreacyjnym jeźdźcom generalnie się to nie opłacało i przeważnie korzystali tylko z pensjonatu. Zanim znajoma zdążyła odpowiedzieć, kontynuowałam: - Teraz niestety jestem umówiona na trening ze Star'em, ale jeżeli jesteś w stanie poczekać z godzinkę, to nic nie stoi na przeszkodzie. - rzekłam, poprawiając uchwyt.
— Och, myślę, że dam radę to wynegocjować z rodzicami...może ci pomogę? - dodała nieśmiało dziewczyna, zdejmując z siodła czaprak, podkładkę i ochraniacze. Uśmiechnęłam się w zamian z wdzięcznością, ruszając na prawo w kierunku boksu. Wałach aktualnie stał do nas tyłem spokojnie przeżuwając siano i nie wykazując najmniejszego zainteresowania gośćmi. Właśnie dlatego praca z młodymi, ciekawymi świata końmi dawała mi więcej radości niż ze ,,starymi wyjadaczami", co nie oznacza, że są gorsze. Zresztą, gdybanie, wszystko zależy od charakteru.
— Możesz też śmiało zapytać kogoś innego, kto się nudzi w oczekiwaniu na nich. Pójdę jeszcze wyprowadzić Cherie. - ruszyłam śmiałym krokiem ku wyjściu.
— O, a ja muszę zająć się Jawą... - usłyszałam mruknięcie za sobą.
Odwiązałam ukochaną klacz i przy okazji dałam jej ulubionego miętowego smaczka za dzisiejszy trening.
— Wiesz, czy wyprowadzić ją na pastwisko, czy do boksu? - spytała z widoczną nadzieją w oczach amazonka po drugiej stronie. Zmarszczyłam lekko czoło; skoro trenerka nie mówiła nic o zostawieniu Jawy osiodłanej...
— Na pastwisko. - odparłam, ciągnąc delikatnie za kantar swojego wierzchowca. Rebel na dobry początek zaparła się kopytami, by po chwili wystrzelić do przodu niczym strzała, prawie kłusując. Pokręciłam głową, karcąc ją lekkim klepnięciem w chrapy. Chociaż był to raczej nieśmieszny żart, wolałabym nie chwalić się z nim na zawodach. Dziewczyna ruszyła za mną, ledwo utrzymując odstęp między podekscytowaną, korzystającą ze słabości prowadzącego Jawą, a uciekającą od niej ciemniejszą kasztanką. Wreszcie otworzyłam bramę pastwiska dla klaczy i odpięłam uwiąz. Klacz od razu poszła galopem, brykając radośnie, jej towarzyszka zaraz za nią; kłapnęły parę razy zębami w swoją stronę, po czym pobiegły każda w swoją stronę. Ja również - z powrotem do stajni.
Kasia ulotniła się gdzieś po drodze, toteż w spokoju wyczyściłam wałacha i osiodłałam, po czym wyprowadziłam na najmniejszą ujeżdżalnię nr. 1, najczęściej okupowaną na prywatne treningi, zwłaszcza w takie piękne dni. Północny wiatr i grzejące słońce były przyjemnym połączeniem. Laskowski zwyczajowo kazał mi rozgrzać Star'a na łukach. W aktywnym stępie i kłusie wyjeżdżałam narożniki, wolty, serpentyny, wężyki, skupiając się na poprawnym wygięciu konia i odpowiednim impulsie. Potem zaczęły się schody, czyli krótka runda ustępowania od łydki, łopatka do wewnątrz i ustawienie do galopu na którym mieliśmy się dzisiaj skupić, a które zdecydowanie mi nie szło. Trener co chwila dokładał swoje uwagi ,,łydka do tyłu" ,,oddaj trochę wewnętrzną" ,,rozluźnij ramiona, on to wyczuwa". Był typem spokojnego, cierpliwego człowieka, bombą atomową, ale z długim czasem tykania. Szczerze mówiąc, krzyki instruktora, dla większości stresujące i blokujące, mnie w odpowiednim natężeniu zachęcały do działania, ale najbardziej liczy się wiedza - a tej Laskowski miał niemało. Całą swoją uwagę poświęcając na cholerną dokładność w ćwiczeniach, dopiero w połowie treningu zauważyłam siedzącą na ławce brunetkę, przyglądającą mi się z ciekawością. Uśmiechnęłam się, ale nie było to dla mnie jakąś nowością.
— Dobra, galop zebrany od tamtego narożnika. - trener kiwnął głową w tamtym kierunku. Odwzajemniłam gest. Z początku wałach trochę wyrwał do przodu, ale już po chwili jego tempo się wyrównało. Zrobiliśmy kilka całkiem przyzwoitych wolt, potem kilka lotnych zmian nogi i próba łopatki do wewnątrz. Chwila odpoczynku i zmiana kierunku na ,,gorszą" stronę, serpentyna i to samo. Choć względnie wyprostowany, wałach wciąż dawał lekko odczuć swój słabszy bok i ćwiczenie oczywiście powtarzaliśmy więcej razy. Następnie pod koniec próbowaliśmy ustawienie do galopu w odpowiadającym mu chodzie, ale...cóż, wszystko jest do wypracowania, a raz byliśmy bliscy dobrego zgięcia. Cieszmy się z małych sukcesów. Poklepałam przyjaźnie wierzchowca, lekko spocona po całym treningu mimo tylko jednego podkoszulka na sobie.
— No, Dalia, robimy postępy. Widać, że oboje się staracie. - tu spojrzał bardziej znacząco na Evening Star, a ja zaśmiałam się krótko. Mężczyzna również się uśmiechnął, dał mi jeszcze kilka wskazówek i pożegnaliśmy się, wychodząc z placu. Wtedy podeszła do mnie Kasia z lśniącymi oczami. Prawie bym o niej zapomniała - szczerze mówiąc, miałam cichą nadzieję, że się jej pozbędę, ale jak mus, to mus; maksymalnie w ciągu pół godziny ją oprowadzę.
— I jak, dostałaś się do klubu?
— Tak, wszystko już załatwione. - rzekła radośnie. - Oddałabym całe złoto tego świata, żeby tak jeździć. - dodała tonem pełnym podziwu dziewczyna, spoglądając z zachwytem na parskającego, gniadego wałacha.
— No, na koniu złotem wiele nie zwojujesz...ale najpierw trzeba go z czegoś utrzymać, prawda? - wycelowałam w najczulszy punkt jeździeckiego memizmu, co przyniosło pożądane skutki.
— Hah, racja... - mruknęła dziewczyna, śmiejąc się.
— No dobrze, rozbiorę tylko Star'a i możemy ruszać na wycieczkę krajoznawczą. - na twarz przywołałam wyćwiczony uśmiech, po czym odwróciłam głowę w stronę wierzhowca, by pomiziać go po szyi z czułością. Dawał z siebie wszystko, to trzeba mu przyznać.
Wkrótce rozsiodłany i wytarty wałach popędził do swoich kolegów na pastwisku. Uwiąz zostawiłabym już przywiązany do ogrodzenia, ale w związku z obecnością Pentagona pewnie znalazłabym go następnego dnia przeżutego gdzieś w trawie, więc rzuciłam go na szybko w stajni.
— No dobrze, proszę za mną. - stanęłyśmy na środku dziedzińca. - To jest gabinet weterynaryjny. Tam plac zabaw, nie tylko najmłodszych. - mrugnęłam do niej. - Tutaj mamy akademik. Mieszkają w nim najbardziej ześwirowani na punkcie koni ludzie, mówię ci. Socjal, tam pewnie twoi rodzice załatwiali dokumenty, a my często urządzamy jakieś fajne spotkania i zdajemy części teoretyczne z egzaminów.
— A ten budynek? - wskazała na lewo.
— A, tam mieszkam.
<Kaśka? Jedziesz z nową weną :D>
1044 słowa
Elementy treningu z Mon Cherie vel Rebel i Evening Star
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz