W całej stajni echem odbijał się stukot kopyt idącego za mną Stanleya. Wprowadziłam go na halę i podprowadziwszy go do schodków, dosiadłam go. Według mojego typowego planu treningowego powinnam wziąć ogiera na lonżę, jednak następnego dnia odbywały się zawody, więc wolałam poćwiczyć trochę jazdę na parkurze. Podłoże hali tłumiło miarowe uderzenia kopyt o ziemię i jedynym słyszalnym dźwiękiem były krople deszczu uderzające o dach budynku. Po dziesięciu minutach stępa dałam Stanleyowi łydkę do kłusa. Ogier zareagował od razu, ruszył dość szybko, jednak wciąż w równym tempie. Jak zwykle był dość żwawy, jednak mi nie udzielała się jego energia. Nie wiem, czy to kwestia deszczowej pogody, czy tego, że w stajni nie spotkałam jeszcze nikogo. Było to dość dziwne, biorąc pod uwagę godzinę. Uznałam jednak, że ktoś tu musi być i po prostu się z tym kimś mijałam. Kiedy Stanley był już wystarczająco rozgrzany przyszła pora na intensywniejszy trening. Po kilku kółkach swobodnego galopu w obie strony nakierowałam go na pierwszą, dość niską przeszkodę. Pokonanie jej nie sprawiło nam żadnego problemu, jednak przejechałam przez nią jeszcze kilka razy. Zsiadłam z konia i założyłam leżące na ziemi drągi, na stojaki tworząc szereg. Ponownie dosiadłam ogiera, tym razem nie tracąc czasu na podejście do schodków, i od razu ruszyłam powolnym galopem. Dbając o równe tempo, najechałam na pierwszą przeszkodę. Wszystko szło dobrze, jednak za drugim członem szeregu Stanley potknął się. Wydawałoby się, że zrzutka jest nieunikniona, jednak jakimś cudem ogierowi udało się oddać czysty skok. Brak konieczności ponownego zsiadania, aby podnieść drąg, bardzo mnie ucieszył, jednak zależało mi na poprawności przejazdu, więc ponownie najechałam na szereg. Tym razem poszło jak z płatka i mogłam zakręcić na kolejną przeszkodę, triplebarre. Stanley trochę się nakręcił, jednak po półparadzie posłusznie zwolnił. Ogier często zbytnio ekscytował się przeszkodami, przez co przyspieszał i ciężko było go przytrzymać. Ostatnio jednak zaczął lepiej reagować na półparadę, z czego bardzo się cieszyłam. Triplebarre był typem przeszkody, który przysparzał nam najwięcej problemów, jednak tym razem skok był wręcz idealny. Pokonałam jeszcze kilka rozmaitych przeszkód, a następnie zaczęłam jechać niewielki parkur. Poszło nam wyjątkowo dobrze.
~~
Dzień zawodów
Obudziłam się dość wcześnie i już o 6 byłam na nogach. W normalnych warunkach wstanie o 9 było dla mnie problemem, jednak podekscytowanie robiło swoje. Pobiegłam obudzić rodziców, a następnie pobiegłam do kuchni zjeść śniadanie. Wypuściwszy Jantara i Nevadę na zewnątrz, usiadłam przy stole i przeglądając Instagrama, zjadłam przygotowaną przeze mnie owsiankę. Udałam się do swojego pokoju. Usiadłam przy toaletce i zaczęłam się malować. Nigdy nie lubiłam tego robić, ale uznałam, że dzisiaj się postaram. W końcu to zawody. I to nie byle jakie. Każdy uczestnik miał być przebrany. Kiedy skończyłam jeszcze raz przejrzałam się w lustrze. Na mojej twarzy pełno było różowego. Kwiaty na czole, cienie do powiek, subtelne ombre na ustach, a nawet konturowanie. Wszystko opierało się na różu. Nie był on jednak drażniący, a przyjemny dla oka, delikatny. Podeszłam do szafy i wzięłam przygotowany wcześniej strój. Tym razem wszystko było zielone - bryczesy, polówka, a nawet zakupione specjalnie na tę okazję sztyblety. Do dużej torby spakowałam resztę stroju, a następnie spojrzałam na zegarek. Było wpół do ósmej. Jak zwykle rozejrzałam się po pokoju i gdy upewniłam się, że mam wszystko, co potrzebne wyszłam z pokoju. Wyszłam na korytarz prawie zderzając się z moim tatą.
– Właśnie miałem zobaczyć, jak ci idą przygotowania, ale z tego, co widzę jesteś już gotowa – uśmiechnął się.
– Jedziemy? – mruknęłam zniecierpliwiona.
– Za chwilę, możesz iść już do samochodu – odpowiedział pospiesznie. – Mama jest na tarasie – dodał.
– Mhmm – mruknęłam i zbiegłam po schodach.
– Mamo, zaraz jedziemy – prychnęłam niezadowolona widząc, że kobieta spokojnie popija kawę.
– I tak miałam już kończyć, wsiadaj do samochodu, za chwilę przyjdę – przewróciłam oczami niezadowolona, ale bez gadania ruszyłam w stronę pojazdu. Usiadłam na tyle i z niecierpliwością zaczęłam stukać paznokciami o ekran telefonu.
– No nareszcie! Ileż można czekać – mruknęłam, kiedy po dziesięciu minutach do samochodu wsiedli moi rodzice.
~~
W stajni byłam koło 8. Podeszłam do boksu Stanleya, który tak jak prosiłam nie wychodził dzisiaj na pastwisko. Nie miałam pojęcia, gdzie byli moi rodzice, pewnie na spacerze. Mieli być jednak pod telefonem. Naszykowałam sprzęt i zabrałam się za czyszczenie ogiera. Kiedy ten lśnił przyszła pora na strój. Wplotłam mu w grzywę i w ogon różowe kwiatuszki i założyłam czaprak, ochraniacze oraz nauszniki w tym samym kolorze. Biedny Stanley stracił całą swoją męskość, jednak wciąż prezentował się znakomicie. Zadzwoniłam po rodziców po czym dokończyłam siodłanie. Na koniec założyłam ogierowi na szyję piękny wieniec. Już o 9.30 wszystko było gotowe. Niby wcześnie, ale Stanley zawsze potrzebuje dużo czasu na rozprężenie. Założyłam kask i rękawiczki i wsiadłam na ogiera. Poprosiłam rodziców, aby na mnie poczekali po czym udałam się w teren, aby tam rozstępować ogiera. Swoją drogą w takim stroju musieliśmy wyglądać dość zabawnie. Po pół godziny wróciłam do stajni, gdzie czekali na mnie mama z tatą. Poprosiłam ich o zaprowadzenie Stanleya na rozprężalnię w czasie gdy ja miałam oglądać parkur.
~~
Na rozprężalni ogier był dość spokojny. Doskonale się słuchał, jednak start lekko mnie stresował. Niedługo przed moim przejazdem założyłam ostatnią część przebrania. Wielki kwiat pozbawiony środka, który miał wylądować na mojej głowie. Wielkie różowe płatki okalające moją twarz były dość ciężkie, jednak dało się to przeżyć. Wyjechałam na parkur i zaczęłam stępować między przeszkodami. Kiedy poprzedni zawodnik skończył przejazd ukłoniłam się przed sędziami i dałam Stanleyowi łydkę do galopu. Ogier posłusznie przyspieszył i w odpowiedzi na moje sygnały skierował się na pierwszą przeszkodę, stacjonatę. Nie była ona dla nas żadnym problemem. Najciaśniejszym możliwym, jednak wciąż szerokim, łukiem najechałam na okser. Po udanym skoku nakierowałam Stanleya na kolejną stacjonatę, która ponownie nie stanowiła dla nas najmniejszego problemu. Po przeszkodzie skręciłam w prawo i zwolniłam trochę ogiera, aby zmieścić się między członami potrójnego szeregu. Udało się bez problemu. Szerokim łukiem najechałam na kolejną przeszkodę, triplebarre. Sprawiała nam ona najwięcej problemów jednak po wczorajszym treningu byłam pozytywnie nastawiona. I słusznie. Stanley dał z siebie wszystko i również tutaj obyło się bez zrzutki. Czekał nas kolejny szereg, tym razem dwuczłonowy. Tym razem źle wyliczyłam foule i ogier ledwo zmieścił się przed drugą przeszkodą. Jednak dał radę. Następny był rów z wodą, potem kolejny okser. Żadna z tych przeszkód nie była dla Stanleya wyzwaniem. Przyszła pora na ostatnią przeszkodę - mur. Ogier znowu się nakręcił, nie reagował na półparady, a o wolcie na zawodach nie było mowy. Obawiałam się, czy obędzie się bez zrzutki, jednak i tym razem nie zawiodłam się na moim wierzchowcu. Udało mi się! A raczej na. Przejazd bez zrzutki, w normie czasu i dodatkowo w klasie P1, w przebraniu. Może nie poszło nam idealnie, ale i tak bardzo się cieszyłam. Nie wiedziałam jak wypadłam w porównaniu z resztą, ale nawet jeśli byłam na niskiej pozycji nie przeszkadzało mi to. Liczyła się dobra zabawa. Miałam tylko nadzieję, że nie skończyły mi się marchewki.
1120 słów
Elementy treningu z Steal the Showe'm, zawody
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz