— Hej, masz może chwilę? - zatrzymałam się w drodze do stajni i obejrzałam przez ramię na dziewczynę, jak wnioskowałam po głosie. Była to niewiele wyższa ode mnie brunetka, o wysportowanej sylwetce. Miała dosyć ciemną, południową karnację, pełne usta i lekko zadarty nosek, ciemnobrązowe oczy wpatrzone teraz w moją osobę. Miała na sobie bluzę z pomarańczowymi akcentami, czarne bryczesy i wypasione adidasy, zaś w ręku trzymała uwiąz od kantara skarogniadego ogiera, rozglądającego się z niepokojem i ciekawością w nowym miejscu. Poznałam już ten typ jeźdźca od podszewki, brakuje tylko wypasionej, troskliwej matki obok i jakiegoś lokaja. W związku z brakiem odpowiedzi z mojej strony nieznajoma kontynuowała dialog. - Przed chwilą tu przyjechaliśmy i muszę gdzieś postawić Stanleya... - rzekła zaskakująco cicho, przenosząc wzrok na swojego zniecierpliwionego wierzchowca. No cóż, praca woła, Horyzont raczej się nie obrazi za 10 minut więcej na pastwisku, w przeciwieństwie do pana Mario. Podzielę się z nim batonem.
— Ach, oczywiście. Rozumiem, że w stajni murowanej? - przybrałam przyjazny ton głosu, dając dziewczynie znak do podążania za mną.
— T-tak. - odparła po chwili wahania, ciągnąc za uwiąz konia.
— Rodzice załatwiają sprawy papierkowe?
— Tak, są w tym budynku. - wskazała głową kierunek. Weszłyśmy do stajni, gdzie do razu uderzył nas przyjazny zapach świeżego siana i końskiej sierści. Wierzchowiec od razu zaczął zadzierać głowę i rżeć cicho, a na widok Den Lotte mało co nie rozwalił boksu, nie tyle przez ogrom doświadczenia właścicielki, co siłę mięśni, która pozwoliła jej odciągnąć ogiera od grzejącej się klaczy.
— Jakiej jest rasy? - spytałam spokojnie, gdy już znalazłyśmy się na zakręcie.
— Selle Francais.
— No, nie sądzę, że to byłoby dobre połączenie. - zaśmiałam się, dziewczyna zawtórowała mi dość nieśmiało. - Dobrze... - odezwałam się, gdy stanęłyśmy obok boksu 24. Po tym jak koń poprzedniego właściciela złamał nogę na torze i został uśpiony, przez długi czas stał pusty. Teraz jednak był wypełniony świeżą warstwą trocin na przybycie nowego lokatora, miejmy nadzieję, z milszym opiekunem. - ... możesz go tu wstawić. Świetnie. Jarek! Ja muszę zmykać, Jarek wszystko ci wytłumaczy. - pożegnałam się z dziewczyną, wypadając ze stajni, pospiesznie poprawiając włosy.
~Dwa dni później~
Evening Star parsknął cicho, wtulając łeb w moje ramię w poszukiwaniu smakołyków. Odepchnęłam go, po czym z westchnieniem dałam mu jednego smaczka, zapinając podgardle. Miałam na sobie roboczą, ale wciąż firmową granatową bluzkę, czarne bryczesy i starą, srebrną bransoletkę, którą dostałam od mamy. Po treningu z Cherie, lonży z Esmi, ogarnięciu matematyki i sklepu internetowego, z czystym sumieniem czułam się lekka niczym cytrynek odpoczywający przez moment na moim ramieniu, i byłam gotowa w pełni rozkoszować się terenem. Wskoczyłam na grzbiet konia, okryty jedynie czaprakiem; po namyśle zrzuciłam również buty, skarpetki i tak ruszyłam boso przez świat. Po zjechaniu z asfaltu skierowałam się ku dobrze mi znanej ścieżce, dosyć często uczęszczanej, choć dziś minęłam się tylko z jedną spacerującą rodziną. W oddali widać było zarys stajenki ,,Wio!" i kilka srokatych kucy pasących się spokojnie na łące, jak zwykle; jedynie przy jednej z klaczy kręcił się gniady źrebak sabino, co rusz podskubując rodzicielkę. Mimo potężnej konkurencji rekra wciąż miała się całkiem dobrze. Niedługo po wejściu do lasu zeszłam ze szlaku i wkroczyłam na mniej znane, lecz dla mnie utarte szlaki.
Kontrast między intensywną zielenią podszytu a brązem i czernią wyższych koron drzew coraz bardziej się zacierał, ptasie koncerty trwały w najlepsze, co rusz zaskakiwał mnie jakiś szelest w krzakach czy nawet stado saren przebiegające przez drogę. Rozkoszowałam się upajającym, słodkim zapachem białego dywanu konwalii, szumem wiatru w liściach, miękkimi uderzeniami kopyt o piasek lub płaty mchu, obserwowałam powykrzywiane pnie sosen i oganiałam się od rojów owadów; ale nawet one nie były w stanie zepsuć uroku puszczy, jak za starych dobrych lat. Kiedy łapałam wiatr w rozpuszczone włosy, czując pod sobą pracujące w galopie, prawie że cwale, mięśnie i słysząc oddech najwierniejszego przyjaciela, nic innego nie miało znaczenia. Leciałam razem z nim ku odległym krainom. Założę się, że odjazd lepszy niż na dragach.
Wreszcie po godzinie wypadłam znowu na jeden z głównych traktów. W oczy rzuciła mi się od razu nietypowa niespodzianka: stojąca na rozstaju dróg dziewczyna na skarogniadym koniu w pełnym rzędzie, obracająca w rękach mapę z dość nietęgą miną. To bodajże ten Steal the Shower, czy coś, chociaż lepiej byłoby znać imię właścicielki. Po chwili mnie zauważyła.
<Alexandra? :)>
692 słowa
Elementy treningu z Evening Star
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz