- No co? - wysapałam, kierując się w stronę lodówki. Maja zastąpiła mi drogę. - Oho.
- Gdzie są moje żelki, które schowałam w swojej szafce? - spojrzałam na Milenę, marszcząc brwi. Nie przypominam sobie, bym lunatykowała i komukolwiek kradła żelki. Słodycze potrzebują szacunku i nie można ich komuś kraść, a tak przynajmniej mawiam. Pewnie Milena jej ukradła i teraz jak to zwykle bywa, zwala na mnie.
- To jest taka ważna sprawa, że odmawiasz mi dostępu do lodówki?
- Jestem PEWNA, że dałaś je Laczkowi. - spojrzałam na Maję jak na idiotkę, nalewając sobie sok pomarańczowy do szklanki.
- Nie wiem, czego Cię uczą na przyrodzie, ale węże raczej nie jadają żelków. - uśmiechnęłam się sztucznie i jęknęłam. Będę musiała zasuwać po te durne żelki na ledwo sapiącym gruchocie, czytaj, rowerze mojej mamy. Chcąc czy niechcąc, udało mi się ukraść kromkę chleba z dżemem. Rodzice i tak kazali mi zrobić zakupy na następne dwa dni. Obrzuciłam Maję groźnym spojrzeniem i wyszłam z domu, uprzednio biorąc ze sobą plastikową torbę. Wsiadłam na rower i niedługo później krążyłam pośród sklepowych alei. Wzięłam wszystko z listy, włączając w to zapas żelków dla sióstr. Lepiej jest robić zapasy. Udało mi się oczywiście wpaść w pogawędkę z ekspedientką, ale kolejka szybko wygoniła mnie z raju pełnego jedzenia. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu, zerkając na zegarek. Rodzice niedługo wrócą, a to znaczy, że również niedługo pojedziemy do stajni! Z energią pojechałam do domu i rozpakowałam zakupy, wkładając produkty do lodówki i szafki. Maja od razu wychyliła się ze swojego pokoju i zbiegła na dół, spoglądając do wnętrza torby.
- Masz szczęście. - wyszczebiotała i dała mi całusa w policzek, uciekając ze słodyczami w rękach. Westchnęłam i schowałam torbę. Wbiegłam na górę do swojego pokoju. Włączyłam laptopa i wyciągnęłam książki z angielskiego. Za dokładnie 5 minut miałam mieć lekcje online, których szczerze nienawidziłam. Baba od angielskiego była szczególnie irytująca i czepialska. Zapytałeś o coś? Opieprz. Nie zrobiłeś zadania? Opieprz. A może żyjesz? Opieprz.Tia... Dokończyłam szybko zadanie domowe i dołączyłam do lekcji.
Godzinę później
Lekcja ostatecznie się skończyła, a ja chyba jedynie z pomocą niebios dostałam 4 za odpowiedź ustną. Schowałam wszystko i zeszłam na dół. Rodzice przed chwilą wrócili. Spakowałam już wszystkie potrzebne rzeczy, również ubierając bryczesy i koszulkę. Stanęłam dumnie przed tatą. Ten obrzucił mnie skonsternowanym spojrzeniem.
- Jedziemy, czy nie? - uśmiechnęłam się radośnie, a mężczyzna westchnął i poczochrał mnie po włosach.
- Jasne. - podążyłam za nim w stronę auta.
- Tylko się nie zabij! - krzyknęła za mną Maja, a ja pomachałam jej ręką, uśmiechając się słodko. Wpakowałam się do pojazdu, a ojciec go odpalił. Ruszyliśmy. Nie mogłam opanować motyli w brzuchu. Poprzednia stajnia nie wydawała mi się miejscem dla mnie. Wielu ludzi krytykowało mnie za najmniejsze błędy lub po prostu się śmiało. I to tak głośno, żebym tylko za wszelką cenę usłyszała. Długo to ignorowałam, bo z dobre dwa lata, jednak w końcu stało się to już nie do zniesienia. Zapewne stajenne gwiazdeczki teraz bardzo się cieszyły, że opuściłam stajnie. Powiecie, przecież mogłaś pójść z tym do trenera lub właściciela stajni? Szłam wiele razy, upominali je, prawili kazania, ale gdy tylko nadarzyła się okazja i nie patrzyli, gwiazdki wracały do uporczywego dokuczania mi. I cóż, teraz znajdowałam się na drodze do Klubu Jeździeckiego Epona z nadzieją, że właśnie tam odnajdę swoje miejsce i dobrych ludzi. Widoki zza okna były tak piękne, że zapierało mi dech w piersi. Malownicze krajobrazy, soczyście zielone drzewa, krzewy i trawa. Szeroko rozciągające się pola, upstrzone tysiącami kwiatów idealnie komponującymi się z delikatnym błękitem bezchmurnego nieba. To wszystko tak bardzo kochałam w Mazurach. Podparłam się łokciem o drzwi auta i zaczęłam rozmyślać. Ten cały koronawirus zupełnie zmienił mój tok myślenia i pozwolił uświadomić, jak wielu rzeczy nie potrafiłam docenić w normalnym życiu. Utrudniony kontakt z klasą, ukochanymi dziadkami i przyjaciółką. Kiedyś wydawało się to tak nierealne, przecież w jaki sposób cokolwiek mogłoby tak sparaliżować świat? Szybko trzeba było się przyzwyczaić do nowej, niekoniecznie przyjemnej codzienności. Długo też nie mogłam jeździć konno, a to jeszcze bardziej psuło moje samopoczucie. Jeszcze na początku pandemii zwykłam co chwilę przeglądać artykuły na temat owego wirusa, zamartwiając się liczbą chorych. Teraz można by powiedzieć, że obnosiłam się już z tym z lekkim znudzeniem i zmęczeniem. Przecież ile można o tym mówić? Obecnie wszystko zaczęło się uciszać, dlatego żyłam z przekonaniem, że to właśnie media wszystko wyolbrzymiały. Nim się obejrzałam, dotarliśmy na miejsce. Uniosłam głowę, uśmiechając się szeroko i wyskoczyłam z samochodu.
- Jak tu... cudownie! - obróciłam się wokół własnej osi, szczerze zaskoczona. Stajnia była naprawdę wielka i zadbana. Tętniła życiem. Jak nigdy cieszyłam się, że mogę słyszeć stukot końskich kopyt o bruk. Wraz z ojcem ruszyliśmy na rozmowę z właścicielką stajni, by załatwić wszystkie formalności. Zostaliśmy przekierowani na jazdę próbną z Eweliną Grajecką. Miałam lekkiego stresa, ale postanowiłam nie dawać po sobie żadnego znaku. Co z tego, że będe zapisana jeśli dobrze sobie nie poradzę? Muszę dać z siebie wzystko.
- Powodzenia, mała. - tata pocałował mnie w czoło. - Będę tu i poczekam aż skończyć, żebyśmy dokończyli całą papierkową robotę. - poszedł w stronę biura, a ja mu odmachałam. Odszukałam trenerkę i z uśmiechem podeszłam.
- Nowa członkini, jak mniemam?
- Aha. - przytaknęłam radośnie.
- Nazywam się Ewelina Grajecka. - powiedziała kobieta, podając mi dłoń.
- Kasia Chodura. - przedstawiłam się z entuzjazmem.
- Dobrze... najpierw sprawdzimy twoje umiejętności, jak sobie poradzisz. Będziesz jeździła na klaczy imieniem Jawa. - oznajmiła. - Dziewczyny pokażą Ci, która to jest.
- Dziękuję. - odparłam i poszłam w stronę moich przewodniczek. Pokazały mi boks. Weszłam do środka, trzymając uwiąz w dłoniach.
- Cześć... - szepnęłam do klaczy, przedtem cmokając na znak, że wchodzę. Pogładziłam Jawę po czole, po czym przypięłam uwiąz do jej kantara. Wyszłyśmy z boksu, idąc w stronę koniowiązu. Wyczesałam jej dokładnie ogon i grzywę i usunęłam wszystkie sklejki. Nadszedł czas na moją największą zmorę, kopyta. Zawsze czułam pewien niepokój. Że koń mnie kopnie lub zbyt mocno szarpnie. Nigdy nie byłam pewna tego, co robię. Trenerka, widząc, że mam jakiś problem, podeszła.
- Co się dzieje? - spytała, klepiąc Jawę po szyi.
- Uhm, trochę boję się czyszczenia kopyt. - wyznałam, czując, jak pieką mnie policzki. Jeżdżę 3 lata, a się boję? Jaki wstyd...
Grajecka powoli pokiwała głową.
- Co Cię najbardziej przeraża? - zapytała.
- Kopnięcie, ugryzienie... - wymieniłam. - A, i szarpanie się.
- Dobrze. Spróbuj.
Spojrzałam na kobietę i cicho westchnęłam. Pochwyciłam kopystkę i stanęła obok Jawy, zjeżdżając dłonią po jej nodze.
- Noga. - powiedziałam, cmokając. Klacz nie uniosła nogi.
- Ona czuje, że nie jesteś pewna. Nie bój się, Jawa to bardzo spokojna klacz. - trenerka stanęła obok mnie. Odetchnęłam głęboko.
- Noga! - powiedziałam ponownie, a Jawa podniosła nogę. Od razu poczułam się pewniej. Po chwili jednak mi ją wyrwała, a ja cofnęłam się, szeroko otwierając oczy. Kobieta spojrzała na mnie łagodnie.
- Musisz trzymać. Nie pozwól jej decydować. Nie ma jak Cię kopnąć, jeśli nie trzymasz głowy nad kopytem lub stoisz w odpowniej pozycji. - poinstruowała mnie. Pokiwałam głową i przegryzłam wargę. Ponownie spróbowałam, robiąc wszystko, co powiedziała mi trenerka. Dałam radę! Reszta poszła mi już jak bułka z masłem.
- Właśnie tak. Niektóre konie będą bardziej spokojne, a inne mniej. Ważne jest, by być pewnym swoich ruchów i nie bać się, bo koń wszystko wyczuje. - kiwnęłam głową na jej słowa, uśmiechając się. Osiodłałam klacz i poprowadziłam ją na ujeżdżalnię. Wydłużyłam strzemiona i wsiadłam. Ewelina stanęła trochę dalej.
- Dobrze. Najpierw ją rozstępuj. Zaraz przyjdę. - powiedziała i poszła gdzieś zadzwonić. Czułam, że Jawę trzeba pchać, bo inaczej bardzo zwalnia. Stępowałam ją, jadąc obok dróżki. Jakaś dziewczyna galopowała i skakała przeszkody z pięknym koniem. Podziwiałam takie osoby. Sama bardzo rzadko skakałam, często też miałam problem z półsiadem i zagalopowaniem. Oby w tej stajni wszystko się zmieniło. Muszę dać z siebie 200%. Stępowałam Jawę tak długo, aż Grajecka przyszła z powrotem.
- Dobrze. Zakłusuj! - skinęłam głową i cofnęłam łydki, przyciskając je do boków klaczy. Policzyłam do 3, a ona ruszyła. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zmieniłam nogę i starałam się lekko zbierać, Jawę. Jeszcze przed kwarantanną, w poprzedniej stajni, trener pokazywał mi sygnały których potrzebuje do zebrania konia. Nie szło mi to zbyt dobrze, więc próbowałam na każdym koniu. Kłusowałyśmy jakiś czas.
-Łydka! Koń zasypia! - Ewelina siedziała na schodkach. Zrobiłam to, co kazała. Potem przeszłam do stępa i dałam Jawie luźną wodzę na sygnał trenerki. - Dobrze. Teraz chciałabym, żebyś ruszyła do kłusa w pełnym siadzie i robiła wolty w narożnikach.
Wolty! To dopiero uwielbiałam... Robiłam raczej coś na kształt owali lub kółko-prostokątów.. Chcąc czy nie chcąc, ruszyłam, przyciągając Jawę do siebie. Używałam mocniej zewnętrznej wodzy i cofałam zewnętrzną łydkę, równocześnie wyraźnie używając tej węwnętrznej. Trzy pierwsze wolty wyszły źle, jednak czwarta już wyszła już lepiej. Grajecka dawała mi jasne wskazówki, co poprawić. To już była dla mnie odmiana. Instruktor w poprzedniej stajni zawsze w pewnym stopniu mnie ignorował. Zachęcona do działania, wyraźniej dałam łydki i zrobiłam następne wolty poprawnie.
- Do stępa! - krzyknęła kobieta, a ja zrobiłam to, co chciała. - Daj jej chwilę luźną wodzę, a w trzecim narożniku zagalopuj. - przełknęłam ślinęna myśl o galopie.
- Dobrze! - odparłam i chwilę szłam stępem. Potem skróciłam wodze i cofnęłam zewnętrzną łydkę, wciskając się w siodło. Ruszyłam do kłusa, ale galop się nie udał.
- Spokojnie, jeszcze raz. - zachęciła mnie kobieta. Wzięła głęboki oddech. Dam sobie radę. Nie mogę zawieść! Nie przyjmą do klubu beztalencia! Przeszłam do stępa i ponowiłam sygnały. Tym razem mi wyszła i... Galopowałam!
- Kontakt na wodzy! Trzymaj pięte w dole! - zrobiłyśmy z 2,5 okrążenia, po czym trenerka kazała mi przejść do stępa. Poklepałam Jawę, szczerze zadowolona. Grajecka ułożyła pięć drągów i kazała zakłusować. Zrobiłyśmy jedno okrążenie.
- Najedź na drągi! Kontakt na wodzy, wyraźniejsza łydka! ... Półsiad! - najechałam na drągi, chwaląc się moim jakże idealnym półsiadem. Jawa przeszła gładko, jednak ja wypadłam gorzej.
- Ta... - wymamrotałam, a trenerka skinęła głową, pokazując mi prawidłowy półsiad. Bacznie ją obserwowałam. Teraz albo nigdy! Postarałam się bardziej i wyszło już lepiej, jednak dalej pozostawało wiele do poprawienia. Galopowałyśmy jeszcze w przeciwną stronę, podobnie z kłusem i woltami. Grajecka kazała mi już dać luźne wodze i rozstępować Jawę. Nie powiedziała mi, jak poszło, a jedynie powiedziała coś do jakiejś trenerki i ruszyła z moim ojcem do biura. Chyba nie było tak źle. Poklepałam klacz i przez chwilę utrzymałam kontakt wzrokowy z dziewczyną i jej zjawiskowym koniem. Szybko się odwróciłam. Co, jeśli dałam ciała? Na pewno nie zamierzałam wracać do poprzedniej stajni. Mimowolnie chwyciłam dłonią naszyjnik z krzyżem i wysłałam niemą prośbę do nieba. Zeszłam z Jawy i stanęłam obok niej, na ujeżdżalni. Dziewczyna z koniem również skończyła trening, a inna kobieta kazała jej pokazać mi, gdzie odnosi się sprzęt. Spięłam się odrobinę, Przedstawiła mi się. W sumie miała bardzo sympatyczny głos... Rozluźniłam się trochę i rozsiodłałam Jawę. Dalia... Niecodzienne imię. Ale właściwie bardzo ładne. Przywiązałam kasztankę i poszłam za dziewczyną ze sprzętem. Miała bardzo interesujące, błękitne oczy i jasną cerę. Jej głowę zdobiły jasnobrązowe, niezbyt długie włosy. I co ważne, była prawie niska jak ja! W końcu ktoś podobny!
- Zamierzasz dołączyć do Klubu? - spytała, idąc obok.
- Hm, tak. Właśnie mój ojciec załatwia formalności. - odparłam, odrobinę zestresowana.
- Nieźle sobie poradziłaś. - te trzy słowa bardzo podniosły mnie na duchu. Czyli może miałam jakieś szanse, by nie zostać znów stajennym popychadłem. Uśmiechnęłam się szeroko, a mój charakter postanowił się obudzić do życia. Lepiej późno niż wcale.
- Dzięki! Myślałam, że pójdzie mi znacznie gorzej. - Dalia uśmiechnęła się lekko. - Masz swojego konia?
- Tak. Właściwie to trzy. - uniosłam brwi, zaskoczona.
- Jeden to ten, na którym dziś jeździłaś? - potknęłam się o wodze, ale wciąż utrzymywałam spojrzenie na Dalii., z zainteresowaniem słuchając jej słów.
- Tak, Mon Cherie vel Rebel. - odparła. - Jest też Horyzont i Evening Star.
- Jest naprawdę piękna, - wyznałam szczerze. - Ja na razie mogę tylko pomarzyć o koniu. Mimo to uważam, że potrzebuje więcej umiejętności, czasu i doświadczenia. - dziewczyna pokiwała głową na moje słowa. Pokazała mi dokładnie gdzie odłożyć sprzęt i umyć wędzidło. Szybko odłożyłam siodło i czaprak, umyłam też wędzidło i odwiesiłam ogłowie.
- Nie wiem czy masz czas, ale mogłabyś mnie trochę oprowadzić? - zapytałam. - Zanim dowiem się, czy oficjalnie zostałam członkinią Klubu. - zaśmiałam się przyjaźnie.
2238 słów
Elementy treningu z Jawą
<Dalia? Pozmieniałam niektóre rzeczy żeby bardziej pasowało>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz